Windows 11 to długa lista zmian i nowości, które mają ułatwić życie użytkownikom. Wśród nich znalazła się jedna funkcja, która sprawia, że nowy system Microsoftu jest pozycją obowiązkową – przynajmniej dla mnie.
Stało się. 5 października 2021 roku miała miejsce oficjalna premiera Windowsa 11. Nowy system prędzej czy później za pośrednictwem usługi Windows Update trafi do większości użytkowników popularnej dziesiątki. Ile to potrwa? Pewnie dobrych kilka tygodni.
Przyznaję bez bicia, sam należę do osób niecierpliwych, także nie miałem zamiaru tyle czekać. Pobrałem więc aktualizację ręcznie za pomocą udostępnionego przez Microsoft narzędzia, dzięki czemu od kilku godzin pracuję już z poziomu Windowsa 11. Tak, wiem, liczę się z ryzykiem, że mogę jeszcze tego żałować. W przypadku tego typu produktów choroby wieku dziecięcego są w zasadzie nie do uniknięcia. Jak na razie jednak wszystko działa jak powinno, a jedyna zmiana na minus, którą zauważyłem, to nowe menu start i panel widżetów. Brak skrótu ustawień, jeśli ręcznie go sobie nie przypniemy? Serio? I czy naprawdę muszę oglądać feed z masą kompletnie bezwartościowych wycinków prasowych, ile razy chcę szybko rzucić okiem na widżet z pogodą? Ja wiem, że byłem pewnie jedyną osobą, która korzystała z kafelków w menu start. Uważam jednak, że było to rozwiązanie lepsze.
Na razie jednak nie żałuję niczego. Wręcz przeciwnie: uważam, że instalacja Windowsa 11 to jedna z lepszych decyzji, jakie mogłem podjąć dziś po wstaniu z łóżka. Wszystko za sprawą jednej błahej funkcji, która sprawiła, że nagle moja codzienna praca z komputerem stała się o wiele bardziej komfortowa. Mowa o nowym mechanizmie zarządzania oknami.
Na co dzień pracuję na jednym, ale za to stosunkowo dużym monitorze o przekątnej 27” i rozdzielczości 2560x1440. Ja wiem, słowo „duży” brzmi tutaj dziwnie, skoro na co dzień piszemy o 34-calowych panelach 4K, jakby były na porządku dziennym. Ale nie są, a nieformalnym standardem nadal jest rozdzielczość 1920x1080 wyświetlana na jakichś 24” – albo i mniej, biorąc pod uwagę popularność laptopów.
Do czego piję? Że mam do dyspozycji trochę więcej przestrzeni użytkowej niż typowy użytkownik, więc de facto z domysłu pracuję na kilku oknach. Tryb pełnoekranowy to zwykłe marnotrawstwo miejsca. Ba, jak na 2021 rok zaskakująco dużo aplikacji i stron internetowych jest do tak dużych rozdzielczości w ogóle nieprzystosowanych, więc na pracy w pełnym oknie ich funkcjonalność mocno cierpi.
Na całe szczęście w Windowsie 10 praca na dwóch oknach nigdy nie była większym problemem. Przycisk Windows plus strzałka w lewo lub w prawo i dane okienko ładnie skalowało się do połowy ekranu. Niestety implementacja z dziesiątki, choć praktyczna, nie jest szczególnie elastyczna. Jasne, możemy niby podzielić ekran na cztery części, jednak nie każdej aplikacji takie proporcje służą, a próba poskładania bardziej złożonego układu wymagała trochę żonglowania okienkami.
I tu wjeżdża on, cały na biało (albo czarno lub nawet czarno-biało – zależy co tam sobie w opcjach ustawimy): Windows 11 i jego ulepszony mechanizm zarządzania oknami. W nowej wersji systemu nadal możemy łatwo podzielić sobie ekran na cztery ćwiartki za pomocą przycisku Windows i strzałek. Ale możemy też najechać myszką na przycisk powiększania ekranu i nagle dostajemy dostęp do kilku dodatkowych układów. Trzy kolumny? Dwie, ale różnej szerokości? Żaden problem. Możemy też z poziomu menu ustawić dane okienko w wybranym miejscu, bez ryzyka, że popsujemy sobie w ten sposób całą układankę, nad którą spędziliśmy ostatnie pięć minut.
Ja wiem, że na papierze to nie brzmi spektakularnie. Nie zmienia to jednak faktu, że z Windowsem 11 pracuje mi się po prostu wygodniej. O wiele wygodniej. Aktualnie na środku ekranu mam ustawione dużo okienko Worda, z prawej kątem oka śledzę filmik na YouTube, a po lewej mam dwa okienka czatów. W zasięgu wzroku mam wszystko, czego potrzebuję i, nie chcę skłamać, ale nie przypominam sobie, żebym od rana choć raz musiał sięgać po kombinację Alt+Tab. To taka drobna zmiana, która przyniosła zupełnie nowy poziom komfortu.
Zobacz: Windows 11 już dostępny. Skąd pobrać nowy system?
Zobacz: Microsoft powie Ci, czemu nie możesz zainstalować Windows 11
Oczywiście przez tych kilka godzin zdążyłem dopiero „liznąć” Windowsa 11. Większość nowości nadal czeka na odkrycie i liczę się z tym, że nie wszystkie muszą mi się spodobać. Na razie jednak jestem zachwycony. Uważam, że dla tej jednej nowej funkcji warto było być niecierpliwym i zainstalować „Jedenastkę” już dziś. Od strony użytkowej to olbrzymi krok w dobrym kierunku.
Źródło zdjęć: Microsoft, własne
Źródło tekstu: własne