Horizon Forbidden West – gra tak dobra, że fani Xboksa będą płakać
Horizon Forbidden West to nowy exclusive na konsole PlayStation. Czy dorównuje poprzedniej części?

Jeśli chodzi o gry komputerowe, mam kilka stanowczych poglądów. PlayStation jest lepsze od Xboksa, seria GTA jest przereklamowana, a Horizon Zero Dawn to najlepszy exclusive minionej generacji. Tego ostatniego jestem gotów bronić na ubitej ziemi.
Inna sprawa, że bronić pewnie nie będę musiał, bo tytuł Guerilla Games spotkał się z uznaniem jak ziemia długa i szeroka. Tak, to była kolejna gra o wspinaniu się na punkty widokowe i zdobywaniu obozów bandytów. Tyle tylko, że te punkty widokowe były wielkimi mechanicznymi żyrafami, a obozy bandytów… cóż, obozami bandytów.



No dobra, oryginalność nie jest może najmocniejszą stroną Horizon Zero Dawn. To po prostu jedna z wielu gier z otwartym światem. Skąd w takim razie ten gigantyczny sukces? Bo tę pozornie wyświechtaną formułę doprowadzono w niej niemalże do perfekcji. Świat, który przyszło nam przemierzać, był wiarygodny i różnorodny. Był też przepiękny – gra wyciskała z PlayStation 4 ostatnie soki. Mogła się także pochwalić wciągającą, dojrzałą historią i świetnie napisanymi postaciami. To ostatnie dotyczy w szczególności Aloy, czyli naszej głównej bohaterki.
Mówiąc krótko, Horizon Zero Dawn to praktycznie ideał, a w Horizon Forbidden West dostajemy więcej tego samego. Więcej i w większości także lepiej.
Więcej dobrego. Dużo więcej
Na wstępie zaznaczę, że choć w Horizon Forbidden West miałem okazję zagrać kilka dni przed premierą, to w chwili pisania tego tekstu nadal gry nie skończyłem. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że to naprawdę duża gra – znacznie większa od poprzedniczki. Mimo 30 godzin na liczniku udało mi się zwiedzić jakąś jedną trzecią mapy i przebrnąć przez pół wątku fabularnego.
Po drugie… bo nie chciałem. Fakt, gdybym zignorował wszystkie poboczne aktywności, pewnie mógłbym zobaczyć napisy końcowe po kilkunastu godzinach. Zobaczyłbym w tym czasie jednak tylko namiastkę tego, co Horizon Forbidden West ma do zaoferowania – i to niekoniecznie tego najlepszego. To tytuł, którym zdecydowanie warto się delektować i osobiście mam zamiar się nim delektować jeszcze wiele, wiele godzin.
Przy okazji ostatni akapit to chyba najlepsza rekomendacja, którą mogę nowemu Horizonowi wręczyć. Jeśli zależy Wam na czasie, śmiało możecie w tym miejscu przerwać czytanie i lecieć do sklepu po swoją kopię. Spokojnie, nie obrażę się. Miłego grania!
Nadal tu jesteście? Też dobrze. W takim razie czas przejść do konkretów.
Doszlifowane do perfekcji
Po co była ta tyrada o tym, jaki to Horizon Zero Dawn nie był genialny, mimo swojej wtórności? Bo Horizon Forbidden West jest grą jeszcze bardziej wtórną. Tak jak pierwsza część pełnymi garściami czerpała z innych gier z otwartym światem, tak dwójka nawet nie próbuje schodzić ze szlaku wytyczonego przez poprzedniczkę.
Czy to źle? Zakładam, że na to pytanie już każdy ma swoją odpowiedź. Osobiście uważam, że więcej tego samego w przypadku Horizon Forbidden West okazało się strzałem w dziesiątkę. Tym bardziej, że niemal każdy element oryginału został w sequelu w jakimś stopniu poprawiony, dopieszczony tudzież doszlifowany.
Da się to zresztą odczuć już od pierwszych chwil, kiedy tylko przejmiemy kontrolę nad Aloy. Początek gry to liniowa i niestety nieco przydługawa sekwencja, pełniąca rolę samouczka. Minie jakaś godzina, nim będziemy mogli zwiedzać otwarty świat i zobaczyć wszystko, co nowy Horizon ma do zaoferowania. A jednak nawet tutaj widać już pierwsze pozytywne zmiany w rozgrywce. Chociażby te związane z poruszaniem się.
Pamiętacie, jak w pierwszej części Horizona szukało się żółtych uchwytów i prętów, na które można by się było wspiąć? Koniec z tym. To znaczy, żółte elementy zostały, ale jest ich znacznie mniej. Nie musimy się też za nimi nerwowo rozglądać. Zamiast tego wystarczy, że naciśniemy R3 i szybko zeskanujemy okolicę naszym Fokusem, żeby podświetlić wszystkie półki i uchwyty w okolicy. Drobiazg, a ile frustracji potrafi oszczędzić!
Takich drobnych usprawnień jest zresztą masa i dotyczą większości kluczowych systemów. Nie ma już twardego limitu na zasoby, które możemy zebrać – nadwyżka trafia do specjalnej skrytki i możemy je wykorzystać później. Chcemy oderwać określoną część danej maszyny? Podczas skanowania Fokusem możemy ją podświetlić, by wiedzieć, gdzie celować. Misja wymaga od nas wycieczki na drugi koniec mapy? Szybka podróż między ogniskami jest teraz darmowa.
Wymienione usprawnienia to tylko niewielka część tego, co czeka na graczy w Horizon Forbidden West. Istotne jest to, że pomagają wyeliminować tarcia, które od czasu do czasu pojawiały się w pierwszej części, co z kolei przekłada się na znacznie przyjemniejszą, bardziej satysfakcjonującą rozgrywkę.
Czas pozwiedzać!
Nie bez powodu zacząłem jednak ten wątek od zmian w sposobie poruszania się, bo to jeden z kilku obszarów, gdzie ulepszenia wykraczają poza sferę drobnych szlifów. W nowym Horizonie Aloy ma do swojej dyspozycji kilka nowych zabawek, dzięki którym poruszanie się stało się równie satysfakcjonujące, co walka. No dobra – niemal równie satysfakcjonujące, ale to i tak dużo.
Mowa chociażby o lotni, dzięki której możemy łagodzić upadki z wysokości i szybować na krótką odległość, oraz o wyrzutni lin. Szczególnie ta ostatnia potrafi mocno zmienić sposób, w jaki będziemy myśleć o eksploracji. Zwiedzanie ruin to już nie tylko bieganie do przodu i szukanie kolejnych żółtych uchwytów. Na naszej drodze staną również proste łamigłówki w stylu Tomb Raidera, w których lina gra często pierwsze skrzypce.
Argumenty siłowe
Co ciekawe, jednym z mniej zmodyfikowanych obszarów gry wydaje się być walka. Jasne, także tutaj znajdziemy kilka nowości – m.in. rozbudowany system kombinacji i specjalnych umiejętności aktywowanych za pomocą tzw. punkty odwagi – jednak w praktyce nie zmieniają one znacząco sposobu, w jaki myślimy o potyczkach. I wiecie co? To bardzo dobrze, bo walka była jednym z lepszych elementów pierwszej części.
I nadal nim pozostaje. Starcia z wielkimi maszynami potrafią być niesamowicie ekscytujące. Szybkie reakcje i dobry ekwipunek są oczywiście na wagę złota, jednak walka w Horizon Forbidden West wymaga też nieco strategii. Każdy przeciwnik ma swoje mocne i słabe strony. Skuteczne wykorzystanie tych ostatnich jest kluczem do sukcesu i pozwoli nam poskromić nawet największe bestie. I uwierzcie, satysfakcja z pokonania chociażby takiego Gromoszczęka jest niesamowita.
Szkoda, że walka z ludzkimi przeciwnikami nie budzi równie pozytywnych emocji. Tutaj kolejne starcia są znacznie bardziej powtarzalne, a czasem wręcz frustrujące, kiedy przyjdzie nam się zmierzyć z większą grupą wrogów. Już po kilku godzinach zaczęły być dla mnie mozolnym przerywnikiem, a nie miłym urozmaiceniem. Na całe szczęście nie ma ich aż tak dużo, a większość starć będziemy toczyć z maszynami.
Ładnie, ładniej, Horizon
Obok gameplayu najbardziej oczywistą sferą, która doczekała się poprawy, jest oprawa audiowizulana. Mówiąc krótko, ta gra jest PRZE-PIĘ-KNA. Ekipa z Guerilla Games naprawdę odwaliła kawał dobrej roboty, bo gdzie bym nie poszedł, mam ochotę przystanąć i napawać się ślicznymi krajobrazami. Ba, dawno nie grałem w grę, gdzie równie często odpalałbym tryb foto.
Oczywiście grę ogrywałem na PlayStation 5. Ze względu na napięty grafik nie miałem okazji sprawdzić wersji na PlayStation 4, ale mam zamiar zrobić to przy pierwszej okazji. Jeśli prezentuje się choć w połowie tak dobrze, jak na nowej generacji – a z tego co słyszałem, to wygląda nawet lepiej – to czapki z głów, bo twórcy gry naprawdę dokonali cudu.
Ale czy nowy Horizon faktycznie jest najładniejszą grą tej generacji, jak można przeczytać w niektórych hurraoptymistycznych recenzjach? Polemizowałbym. Tutejsza oprawa nadal cierpi na kilka bolączek, chociażby agresywny pop-up oraz momentami nienaturalne animacje, w szczególności tam, gdzie dochodzi do interakcji z otoczeniem. Ale nie zmienia to faktu, że gra prezentuje się fenomenalnie, a wiele aspektów oprawy uległo znacznej poprawie.
Ta ostatnia uwaga dotyczy w szczególności mimiki postaci podczas rozmowy. Bynajmniej nie była to mocna strona pierwszego Horizona. Grymasy postaci często były sztuczne i nie zawsze odpowiadały ich aktualnym emocjom. W drugiej części bohaterowie mogą się pochwalić znacznie lepszą ekspresją: wyrażają emocje, gestykulują... Ba, czasem nawet wyglądają jak ludzie!
Miód dla uszu
Horizon Forbidden West nie tylko znacznie lepiej wygląda od swojego poprzednika, ale także lepiej brzmi. Dźwięki maszyn i otoczenia już w pierwszej części trzymały poziom, podobnie głosy aktorów, wcielających się w swoje role (przynajmniej w angielskiej wersji językowej). Nie da się natomiast ukryć, że soundtrack, choć nastrojowy, był nieco monotonny.
Dwójka rozwiązuje ten problem i to z nawiązką. Choć nowe utwory nadal trzymają się stylu zapoczątkowanego w Zero Dawn, to zespół kompozytorów znacznie chętniej sięga po rozbudowane linie melodyczne i szeroką paletę różnych instrumentów. W efekcie soundtrack jest bardziej zróżnicowany i lepiej oddaje atmosferę tego, co dzieje się w danym momencie rozgrywki lub fabuły.
Historia z rozmachem – aż do przesady
Jeśli mam być szczery, elementem, który póki co podoba mi się najmniej, jest fabuła. Jasne, kawał głównego wątku jeszcze przede mną, jednak póki co nie jestem zachwycony, w jaki sposób rozwija się i w którą stronę zmierza.
Tak jak pierwsza część od początku potrafiła zakorzenić w nas jasny cel i ciekawość do świata, zasypując nas masą pytań bez odpowiedzi, tak Forbidden West rozkręca się bardzo długo. Jasne, wiemy, co trzeba zrobić, ale na jakiekolwiek interesujące zwroty akcji trzeba poczekać dobrych kilka, jeśli nie kilkanaście godzin.
A kiedy już nastąpią? Nie zdradzając zbyt wiele, Horizon Forbidden West bardzo dosłownie bierze sobie stwierdzenie, że stawka w sequelu zawsze powinna być większa niż w poprzedniej części. Historii z pewnością nie brakuje rozmachu, ale jeszcze mocniej zbacza w stronę science-fiction. Czy to źle? Sam jeszcze nie wyrobiłem sobie do końca opinii, ale na pewno jest to krok mocno kontrowersyjny.
No i ważna sprawa – jeśli imiona Sylens, HADES oraz Ted Faro nic Wam nie mówią, lepiej odpuśćcie sobie Horizon Forbidden West. Zamiast tego odpalcie pierwszą część i wróćcie dopiero, kiedy ją skończycie. Niby sequel próbuje streścić historię jedynki, ale robi to dość nieudolnie. To gra dla osób, które świat Horizona zdążyły już poznać na własną rękę i teraz czekają na ciąg dalszy historii.
Muszę natomiast przyznać, że póki co jestem zachwycony wątkami pobocznymi. Uniwersum Horizona jest jednym z ciekawszych światów, jakie przyszło mi zwiedzić w grach wideo, a dodatkowe misje pozwalają go lepiej poznać. Spotykamy postacie, które w nim żyją, dowiadujemy się więcej o ich kulturze, a od czasu do czasu uda się nam odkryć urywki historii „starego świata”, który ludzka chciwość i krótkowzroczność skazała na zagładę. I wiecie co? To wszystko naprawdę trzyma się kupy.
Pomaga fakt, że postacie, które spotykamy na swojej drodze, są naprawdę dobrze napisane. W szczególności Aloy, która mocno dorosła na przestrzeni kilku miesięcy dzielących obie gry. Spokojnie, to nadal ta sama chłopczyca o wielkim sercu i ciętym języku. O ile jednak w pierwszej części poznaliśmy Aloy szukającą odpowiedzi i nieco przytłoczoną wszystkim co się wokół niej dzieje, to teraz jest znacznie bardziej pewna siebie i nie daje tak łatwo sobą pomiatać. Zmiana jak najbardziej na plus.
Podsumowanie
No to czas na najważniejsze pytanie – czy warto zagrać w Horizon Forbidden West? I to jeszcze jak! To gra, która wzięła wszystko to, co było dobrego w części pierwszej i poprawiła niemal każdy drobny element. Czy znajdziemy tu coś odkrywczego? Rewolucyjnego? Nie, ale też wcale o to tutaj nie chodziło. Chodziło o to, żeby stworzyć najlepszą grę z otwartym światem, jaka kiedykolwiek trafiła na konsole PlayStation. I wiecie co? Chyba się udało.
Ocena końcowa: 9/10
Wady
- Główny wątek długo się rozkręca...
- ...i zmierza w kontrowersyjnym kierunku
- Sporadyczny pop-up
- Walka z ludźmi potrafi być chaotyczna i uciążliwa
- Wymaga znajomości pierwszej części
Zalety
- Fenomenalna oprawa graficzna
- Wiarygodny świat i bohaterowie
- Masa drobnych usprawnień względem pierwszej części
- Dużo angażujących aktywności
- Znacznie ulepszona eksploracja
- Świetna ścieżka dźwiękowa