Operatorom bardzo trudno jest podkręcać magię 5G. Bo tej zwyczajnie nie ma. Ekscytowałem się EDGE-em, podobnie jak 3G, od HSDPA bardziej oczarował mnie HSUPA. Gdy przyszło LTE Cat. 4, dostałem przez chwilę 100 Mb/s, a potem z sieci zaczęli korzystać inni ludzie i zapchała się do 15 Mb/s. Przyszło LTE-A i historia powtórzyła się. Jak będzie z 5G? Podobnie.
Koniec, klamka zapadła, kto miał być przekonany, ten przekonany został. Zachód dawno już buduje 5G, zamiast o nim gaworzyć. Na targach IFA w Berlinie nie było ekscytacji 5G. Tak jakby wszyscy nagle zrozumieli, że nie jest to już ciekawy temat. 5G zaczęło się pojawiać w tańszych telefonach (o ile 750 euro to tanio), routerach normalnej wielkości czy na upartego nawet w telewizorach. I wszyscy przechodzili obok tego beznamiętnie, tak jakby ta technologia była z nami od zawsze.
Z wielkiego WOW, w ciągu roku zrobił się nam chleb powszedni. I jedynie podsycane strachem brednie z fake newsów czy wypowiedzi bosych celebrytów przynoszą jeszcze jakieś emocje. Zapewne jeszcze przez wiele lat pojawiać się będą newsy o kolejnych polskich miejscowościach w zasięgu 5G Fioletowych, ale ludzie, to żadna rewolucja.
5G to tylko dołożenie większej ilości zasobów radiowych, podkręcenie mocy nadajników i lepsza optymalizacja korzystania z nich. Tylko tyle i aż tyle. Skok technologiczny z poziomu Wi-Fi 2,4 GHz na Wi-Fi 5 GHz. Za który ochoczo już płacimy.
Na tanie urządzenia konsumenckie przyjdzie nam jeszcze chwilę poczekać, a operatorzy nie pokryją nagle całej Polski siecią światłowodową zdolną wydobyć choć 10% potencjału 5G. Pierwszym celem będą miejscowości, w których inwestycje w infrastrukturę będą relatywnie tanie, a klienci na tyle majętni, by zapłacić za nowszą technologię.
Tym sposobem być może znów zacznie normalnie działać LTE sieci Play w warszawskich Złotych Tarasach i odetkają się inne oblegane przez ludzi miejsca. Osoby skazane na łączność bezprzewodową chwycą się dzikich, nieobciążonych zasobów. W ekstazie pokażą 600 czy 800 Mb/s w ulubionym benchmarku, a potem wraz z przyrostem populacji użytkowników 5G… w ciszy będą oglądać spadające wyniki.
Tymczasem w równoległym wymiarze 4,5G, czyli miłościwie panującego nam LTE-A, przyjdzie kolejny renesans. Play już ochrzcił go 5G Ready, ale odczują go wszyscy, nie tylko klienci Fioletowych. Oprócz technologii będących mostem pomiędzy 4G i 5G, pojawi się możliwość uruchomienia nadajników na pełnej mocy. Dodajmy do tego lepsze światłowody podciągnięte do stacji (zdolne udźwignąć 5G) i dostaniemy 5G Ready ULTRA Pro Max Bum Bum. Czyli w końcu prawdziwe LTE godne Kowalskiego.
Próg zadowolenia z Internetu mobilnego to jakieś 20 Mb/s. Większość klientów nie będzie marudzić i na chwilowy spadek do 15 czy 10 Mb/s. Większość nie odpali z niepokojem SpeedTestu zanim transfer nie zjedzie niżej. Internetu ma wystarczyć do płynnego obejrzenia filmu na YouTube’ie czy Netfliksie, a aktualizacja aplikacji Facebooka w telefonie nie powinna nas odcinać od świata na dłużej niż kilka minut. Tylko tyle i aż tyle.
Ale gracze… oni potrzebują więcej, powiecie. Kilkadziesiąt gigabajtów gry i na czole operatora komórkowego pojawia się zimny pot? Nic z tego. Operator już Ciebie zna drogi graczu. Bez skrupułów ograniczy Ci szybkość transferu na mocy zapisów wynikających z umowy czy w ramach FUP. Nawet gdy Twój pakiet ma pół terabajta i nie wykorzystałeś go choćby w połowie, operator może bezkarnie ograniczyć Ci transfer do 1 Mb/s.
Bo przecież Twój sąsiad musi mieć swoje 20 mega na oglądanie YouTube’a, a Pani Krysia z parteru czeka na aktualizację Facebooka. Jeśli jesteś graczem, już teraz kop rów pod światłowód kawałek miedzi, który przyniesie Ci komfort psychiczny niedostępny bezprzewodowo.