W ostatnich miesiącach wielkie europejskie firmy telekomunikacyjne kilkukrotnie zgłaszały śmiały pomysł, by firmy czerpiące przychody czy to z reklam, czy to z treści umieszczanych w sieci, płaciły także telekomom. Pomysł traktowałem jako element telekomunikacyjnego folkloru. Tymczasem zupełnie niedawno nasz rodzimy regulator zaprosił do dyskusji na temat Łańcucha wartości w Internecie i przyszłych modeli funkcjonowania rynku.
Dalsza część tekstu pod wideo
W ostatnich miesiącach wielkie europejskie firmy telekomunikacyjne kilkukrotnie zgłaszały śmiały pomysł, by firmy czerpiące przychody czy to z reklam, czy to z treści umieszczanych w sieci, płaciły także telekomom. Pomysł traktowałem jako element telekomunikacyjnego folkloru. Tymczasem zupełnie niedawno nasz rodzimy regulator zaprosił do dyskusji na temat
Łańcucha wartości w Internecie i przyszłych modeli funkcjonowania rynku.
Szerzej o stanowisku UKE można przeczytać w
tej wiadomości.
Przyznam, że inicjatywa prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej mocno mnie zdziwiła. To, co napisała Pani Prezes, współgra z oczekiwaniami wielkich europejskich operatorów takich, jak France Telecom, czy Telecom Italia. I, co ważniejsze, publikacja raportu przez UKE zbiegła się w czasie z ostatnim wystąpieniem europejskich telekomów.
(...) Jak pokazuje raport, ci, którzy inwestują w budowę sieci mało zarabiają w stosunku do tych, którzy na niej robią e-biznes. (...) Ma to dwie ważne konsekwencje: po pierwsze może to demotywować operatorów do inwestycji. (...) Ponadto, pozostawienie obecnego modelu biznesowego, wcześniej czy później spowoduje, że nowi monopoliści, pochodzący z rynku e-biznesu a nie telekomunikacji, nie będą pod jurysdykcją ani nawet obserwacją żadnego regulatorów - napisała Pani Prezes.
Zacznijmy od pieniędzy. Dostawcy usług i treści płacą telekomom za łącza wykorzystywane do udostępniania czy to reklam, czy to treści korzystającym z Internetu klientom telekomów. Telekomy rozliczają się też między sobą za ruch IP. W Polsce stawki tych rozliczeń i sam sposób rozliczania był przez lata kością niezgody między ISP a Telekomunikacją Polską, a sprawą interesowało się też UKE.
Ponadto klienci płacą telekomom za korzystanie z Internetu.
Na dodatek zyski telekomów nie są niskie. Podstawowy wskaźnik to marża EBITDA, czyli wyrażony w procentach iloraz zysku operacyjnego powiększonego o amortyzację i przychodów. W TP (część stacjonarna, wartość skorygowana o rezerwy stworzone na spór z DPTG) po trzech kwartałach wynosi 39,6%. W Netii - 23,7%. W Dialogu - 25,3%. W przypadku trzech największych rodzimych operatorów komórkowych wynosi od 29,5% do 40,4%. Dla porównania PKN Orlen (wyniki jednostkowe) ma marżę EBITDA równą 5,9%, zaś giełdowe firmy energetyczne od 18,9% do 33,8%.
Raport UKE skonstruowano w oparciu o przychody. I na podstawie poziomu przychodów Pani Prezes mówi
ci, którzy inwestują w budowę sieci mało zarabiają w stosunku do tych, którzy na niej robią e-biznes. To pomieszanie pojęć. Przychodów nie wolno utożsamiać w biznesie z zarabianiem, czyli zyskami. Są bowiem jeszcze koszty. To, że polska część grupy PKN ma po trzech kwartałach ma 44,9 mld zł przychodów nie oznacza, że jest bardziej rentowną spółką niż część stacjonarna TP (przychody za trzy kwartały to 6,4 mld zł). Gdyby PKN miał mieć w Polsce rentowność EBITDA na poziomie TP, to benzyna powinna kosztować o ponad 50% więcej niż dziś.
Nikt nie zabraniał i nie zabrania telekomom zarabiania na e-biznesie. Ba, TP nawet kiedyś uruchomiła taki projekt - platformę handlu hurtowego. Co z tego wyszło i dlaczego, to osobna sprawa. W e-biznesie bowiem tylko nieliczni mają wysokie marże. Reszta albo ma niewielkie zyski, albo ponosi straty.
Skończmy jednak ten wątek i popuśćmy wodze fantazji. Proszę sobie wyobrazić, że w Polsce mamy sieć płatnych autostrad. Pewnego dnia firmy zarządzające autostradami nagle oświadczają, że koszty powinni ponosić nie tylko właściciele pojazdów (opłata za przejazd), ale także inne podmioty, czy też firmy czerpiące korzyści z tego, że autostradami jeżdżą samochody. Kto jest w tym łańcuchu wartości? Po pierwsze producenci samochodów. Po drugie firmy paliwowe. Po trzecie wszyscy pracodawcy. Po czwarte wszelkie firmy korzystające z usług transportu kołowego. W łańcuchu wartości powinny znaleźć się także banki, które przecież kredytując gospodarkę i klientów indywidualnych bez wątpienia przyczyniają się do zwiększenia ruchu po drogach. No i jeszcze firmy ubezpieczeniowe. Tę listę można by wydłużać, ale chyba nie ma sensu.
Wróćmy na Ziemię. Mówienie o demotywowaniu telekomów do inwestycji to woda na ich młyn. Jeszcze kilkanaście lat temu były spółkami o wysokiej rentowności i rosnących przychodach. I sporo inwestowały. Te czasy minęły. Przychody przestały rosnąć, a inwestycje zostały mocno ścięte, aby firmy mogły płacić tłuste dywidendy właścicielom. Tym samym telekomy sprawdziły się do roli spółek dywidendowych, czyli - w języku inwestorów giełdowych - stały się dojnymi krowami.
Tę samą rolę od lat pełnią firmy energetyczne, czy usług komunalnych. Oni już się do tego przyzwyczaili. Europejskie telekomy jeszcze nie. Oni już wiedzą, że bez inwestycji nie ma co myśleć o przyszłości. Europejskie telekomy pewnie już to wiedzą, ale nadal wierzą w swoją siłę przekonywania.