Jechałem testowym autobusem wodorowym. Przy takiej flocie mógłbym zrezygnować z auta
Jeśli tak ma wyglądać przyszłość transportu miejskiego, to jako pasażer jestem na tak.

Nie mam najlepszych skojarzeń z transportem publicznym, zwłaszcza jeśli chodzi o autobusy spalinowe. Ot, dźwięk silnika, uporczywe wibracje, oraz albo zbyt niska, albo zbyt wysoka temperatura wewnątrz. Inna sprawa, że jako mieszkaniec Lublina jestem raczej przyzwyczajony do elektryków w formie trolejbusów. Trakcja jednak nie znajduje się w całym mieście, więc obecność elektryków, które eliminują większość z wyżej wymienionych wad, jest mile widziana. Jednak testowany przez MPK Lublin Mercedes-Benz model eCitaro Fuel Cell to już znacznie wyższy poziom zaawansowania. I to nie tylko z powodu napędu.
Autobus wodorowy = autobus elektryczny
Zanim przejdę do wrażeń z jazdy, to trzeba jasno podkreślić ten właśnie aspekt. Autobusy wodorowe nie spalają wodoru. One mają ogniwa wodorowe, które generują energię elektryczną. Ta ładuje akumulatory i to z nich energia trafia do silnika elektrycznego. Dzięki temu nie ma potrzeby długiego ładowania autobusu: wystarczy zatankować wodór i jechać dalej.



Oczywiście przy tym argumencie często pojawiają się głosy, że takie ładowanie to nie problem, bo kierowca może to robić na pętli podczas przerwy. Sęk w tym, że nie na każdej pętli ładowarka jest. Owszem, to samo można powiedzieć o wodorze, ale Mercedes-Benz model eCitaro Fuel Cell oferuje zasięg aż 400 km, więc nie robi to na nim większego wrażenia.
Warto też dodać, że tu mamy do czynienia nie do końca z czystym wodorowcem: wbudowany akumulator sam w sobie jest potężny i oferuje 300 kWh. Mieści się to więc w widełkach pojemności akumulatorów dla autobusów miejskich. Można go też ładować tak, jak akumulatory w typowych elektrykach. Różnica jest taka, że mamy też drugie źródło energii pod postacią zbiornika na 30 kg wodoru. Można to więc porównać do auta na benzynę z dużym bakiem, które ma jeszcze w bagażniku pokaźny zbiornik na podtlenek biedy, szerzej znany pod skrótem LPG.
Poproszę bilecik
Po wejściu do autobusu postanowiłem zrobić to, co robi każdy uczciwy pasażer, czyli kupić bilet. Problem w tym, że nigdzie nie widziałem wielkiego, kanciastego pudła zwanego biletomatem. Zrezygnowany postanowiłem skorzystać z aplikacji mobilnej i… tu kolejny problem: nigdzie nie widziałem numeru bocznego pojazdu. Ten w końcu się znalazł na małej naklejce z przodu autobusu. Trudno się jednak temu dziwić: jest to autobus testowy, który zostanie we flocie MPK Lublin tylko do 27 października. Zbytnie przyozdabianie go naklejkami byłoby więc uciążliwe przy zdawaniu pojazdu.
Na szczęście z przodu znalazłem zielony kasownik, który okazał się cyfrowym biletomatem. Zasada działania jest prosta: wybieramy na nim jeden z dwóch biletów jednoprzejazdowych: normalny, lub ulgowy, a następnie przykładamy kartę i… i bilet się nie drukuje. Za to ponownie przykładając kartę do kasownika, mamy potwierdzenie, że go zakupiliśmy. Genialne rozwiązanie w dobie płatności bezgotówkowych, bo nie wymaga żadnej innej karty poza płatniczą.
Przejazd autobusem
No dobrze, zapłaciłem, czas więc usadzić swoje cztery litery. Zrobiłem to na wolnym miejscu blisko kabiny kierowcy, tak, że miałem pełny widok na szoferkę. O tej jednak za chwilę. Same fotele są twarde, ale przy tym bardzo wygodne. Gdyby w kościołach były tak wygodne ławki, to nie borykalibyśmy się z aż tak dużym kryzysem wiary. Robotę robiła także klimatyzacja. Ta, mimo chłodu w dzisiejszy dzień – jak wychodziłem na przystanek, to było 9 stopni Celsjusza – była ciągle włączona. I to świetna wiadomość. W autobusie panował komfort termiczny, a ciągła wymiana powietrza sprawia, że pasażerowie nie oddychają tym samym.
Ma to jakieś znaczenie? A i owszem! Ogranicza transmisję aerozoli, czyli nośników wirusów w powietrzu. Dzięki temu ryzyko, że jedna rozkaszlana osoba w autobusie przełoży się po godzinie jazdy na nagły skok zachorowań wśród pasażerów jadących danym pojazdem. Spada też ryzyko, że w sytuacji, w której żu... wróć, osoba w kryzysie alkoholizmu, wypełni swoim aromatem cały autobus.
Jeśli chodzi o komfort samej jazdy, to jak to typowy elektryk, jest on bardzo zrywny. Trudno jednak oceniać zawieszenie, ponieważ testowy autobus nie przeszedł lat katorżniczej pracy na dziurawych jak ser drogach Lublina. To, że jazda odbywała się przyjemnie, a ludzie nie latali w środku jak worki ziemniaków, może być zasługą systemów autobusu, chociaż ja bym tu stawiał raczej na umiejętności kierowców. Bo tak się składa, że podczas mojego przejazdu było ich dwóch, nie więcej, nie mniej. Ten ze zmiany porannej i popołudniowej, którzy akurat na trasie się zamienili.
GTA 1 i 2 na żywo
Spokojnie, kierowca nie przejeżdżał ludzi na przystankach. A przynajmniej nie robił tego podczas mojego przejazdu, chociaż brak wgnieceń na masce autobusu sugeruje, że i poza moim czujnym okiem nie miało to miejsca. Chodzi mi o widok z kamer. Otóż autobus pod tym względem przypomina nieco Killdozer i jest zaopatrzony w zestaw kamer. I chociaż nie wiem, jak to zostało zrealizowane: czy to połączony obraz z wielu obiektów dookoła pojazdu, czy też rzeczywiście unosi się nad nim niewidoczna z zewnątrz kamerka, tak efekt jest taki, że na jednym z licznych monitorów widzimy widok autobusu od góry i dosłownie wszystko, co dzieje się dookoła. Jak w GTA 2, ale z nieco lepszą grafiką.
Czy to ważne? Tak. W 2014 roku w Lublinie 10-letni chłopiec wjechał hulajnogą pod przegub autobusu. Kierowca nie miał prawa go zauważyć w lusterkach. Taki widok w tego typu sytuacjach dosłownie ratuje życie. Poza tym mamy też widok z przodu autobusu, który rozpoznaje znaki poziome, a przy zakrętach obraz przerzucany jest na lewy, lub prawy bok pojazdu. Są też dwa monitory odpowiadające za lusterka boczne — również z podwójnym obrazem eliminującym ślepe strefy.
I chociaż pojazd rzecz jasna ma okna, to podejrzewam, że doświadczony kierowca mógłby sobie bez nich poradzić, przejeżdżając całą trasę na kamerach i nikt by nawet nie zauważył, że dzieje się coś dziwnego.
Żałuję, że będę musiał wrócić na nasz autobus
Mam pewien paskudny zwyczaj. Chciałbym tu napisać, że podczas jazdy autobusem całą drogę toczyłem babole z nosa. To jednak nie jest prawda. Otóż robiłem coś znacznie gorszego: podsłuchiwałem. Wścibskość i wyczulony słuch na słowa, które nie są do mnie kierowane, od zawsze mi towarzyszyły w życiu. Tym samym kiedy wsiadł drugi kierowca, zacząłem podsłuchiwać. Oczywiście nie było tego zbyt wiele: regulamin MPK zabrania rozmawiać z kierowcą podczas jazdy. Dlatego zamienili oni kilka słow tylko, kiedy jeden z nich wsiadł, oraz kiedy zamieniali się na miejsca. Widać, że to prawdziwi profesjonaliści i nie było mowy o ploteczkach w trakcie jazdy. No ale byle kogo do testowego autobusu się nie wsadza.
Początkowo planowałem zapytać kierowcę o wrażenia z jazdy. Jednak musiałbym mu wtedy zawracać głowę po jego pracy, a dodatkowo nie jest to osoba upoważniona przez MPK do kontaktu z mediami.
I tu do gry wkroczyło gumowe ucho. Pomijając krótką instrukcję na temat szczegółów technicznych i zachowania pojazdu, które były dla mnie zrozumiałe w równym stopniu, jak astronomia dla typowego kretoszczura, to wyłapałem dwie wypowiedzi: w jednej kierowca wyraził żal, że będzie musiał wrócić na stare autobusy we flocie MPK, a w drugiej przyznał, że nie bardzo ma ochotę wychodzić z tego pojazdu i się zamieniać ze swoim zmiennikiem.
I to chyba najlepsza opinia: wyrażona przez samego kierowcę i to nie pod presją upierdliwego redaktora, a szczera wypowiedź do kolegi po fachu przejmującego stery.
I ja też żałuję
Nie ukrywam, że to była jedna z bardziej komfortowych podróży autobusem MPK, jaką odbyłem. Porządne zawieszenie, klimatyzacja i wygodne siedziska, cicha praca i brak wibracji same w sobie stanowią wielką wartością dodaną. Kluczowe jest jednak bezpieczeństwo. Kamery z każdej strony i niezwykle bogata bateria czujników przekonują mnie, że kierowca doskonale wie, co dzieje się dookoła pojazdu. A to w ruchu miejskim jest równie ważne, jak nie ważniejsze.
Dodatkowo duży zasięg i brak uzależnienia od trakcji, która zimą potrafi zamarzać, czego sam kilkukrotnie byłem świadkiem, daje poczucie pojazdu, który mimo bycia elektrykiem poradzi sobie w każdych, nawet najgorszych warunkach.