Nintendo Switch OLED. Tak się tnie koszty produkcji
Nintendo Switch OLED ma dużo lepszy ekran od oryginału – to prawda. Nintendo Switch OLED pokazuje, jak tnie się koszty – to też prawda.

Nintendo Switch OLED budzi ambiwalentne emocje, z jednej strony imponując fantastycznym ekranem, z drugiej – zawodząc swoistą odtwórczością. Koniec końców to dalej ten sam, znany wszystkim doskonale, Switch. Bez dopalacza w postaci szybszych bebechów i innych technologicznych wodotrysków.
Okazuje się jednak, że nie do końca ten sam, i to niestety w negatywnym tych słów znaczeniu. Konsolę bowiem tu i ówdzie przycięto, najpewniej by w ryzach utrzymać koszty produkcji – udowadnia zespół iFixit. Zmiany nie są może druzgocące, ale bez wątpienia negatywnie wpływają na serwisowanie sprzętu, a co za tym idzie jego żywotność w dłuższej perspektywie. Ale do rzeczy.



Integracja elementów i słabsze chłodzenie
Podczas gdy w premierowym modelu gniazdo microSD, wewnętrza pamięć masowa i czytnik kartridży są elementami oddzielnymi, przez co łatwymi do ewentualnej wymiany, w Switchu OLED zostały one w dużym stopniu zintegrowane. Czytniki umieszczono na wspólnym laminacie, kostkę eMMC przerzucono natomiast bezpośrednio na płytę główną.
Co jednak bardziej zastanawiające, to zmniejszony układ chłodzenia. Zapewne wystarczający, bo w starszym modelu, mimo przejścia z czasem na ulepszony chip Tegra X1, cały czas korzystano z konstrukcji premierowej. Niemniej termodynamikę ciężko przeskoczyć.
Niestety też inżynierowie nie zdecydowali się na produktywne wykorzystanie zaoszczędzonego w obudowie miejsca. Bateria ponownie ma 16 Wh, a niewątpliwie zmieściłaby się większa.
Ostatecznie Switch OLED otrzymał od iFixit ocenę 7 w 10-stopniowej skali. Nieźle, jednak o okrągłe oczko niżej od starszego pobratymca, w którym łatwiej było o wymianę poszczególnych elementów.