Rosjanie dostali ostrzeżenie przed zagrożeniem uderzeniem jądrowym ze strony NATO. Artykuł był dostępny tylko kilka godzin, ale zdążył zasiać ziarno paniki w sercach wielu osób. Zupełnie niepotrzebnie.
Zacznijmy od faktów. 19 kwietnia na stronie Ministerstwa Sytuacji Nadzwyczajnych Federacji Rosyjskiej opublikowany został niepokojący artykuł. Tekst zawiera ostrzeżenie oraz instrukcje, jak postępować w razie uderzenia nuklearnego – dawki jodu, rezerwy żywności, wody i paliwa oraz zalecenie przekształcania piwnic na schrony. Miały zostać podane także terminy kontroli wyposażonych schronów utrzymywanych przez władze państwa.
We wstępie można przeczytać, że resort spodziewa się „groźby odwetowego uderzenia jądrowego ze strony NATO” 24 kwietnia. To dzień, w którym w Kościele Prawosławnym obchodzona jest Wielkanoc, więc wielu obywateli RF będzie brało udział w uroczystościach masowych.
Artykuł był dostępny w sieci tylko trzy godziny, ale zdążyła go zaindeksować nieoceniona Wayback Machine. Oto jego pełna treść (wstęp z datą ataku odwetowego, a dalej standardowe zalecenia dawkowania jodu i robienia zapasów).
W polskim internecie pojawiły się głosy, że to zapowiedź ataku jądrowego na NATO, może nawet na Polskę, oraz początku wojny na ogromną skalę. Szczęście w nieszczęściu – te obawy opierają się na fałszywych założeniach.
Obawiający się wojny nuklearnej w najbliższych dniach założyli, że Rosja jest pewna kontrataku jądrowego. Skoro kontrataku, to wcześniej musiałby nastąpić właściwy atak. Jeśli państwa NATO mają przypuścić kontratak na Federację Rosyjską 24 kwietnia, to znaczy, że wcześniej Rosja zaatakowała państwa wspólnoty. W myśl zasady „oko za oko” wszyscy mówią o wymianie pocisków z ładunkiem nuklearnym.
To założenie jest błędne, może wynikać z nieznajomości żargonu albo nadinterpretacji. Nie chodzi tu o kontratak, ale uderzenie odwetowe, a takie może być uzasadnione wieloma innymi potencjalnymi działaniami armii Federacji Rosyjskiej przeciwko któremuś z krajów NATO. Poza tym resort nie pisze o pewności.
Wstęp artykułu jest celowo rozwodniony, by każdy mógł go interpretować, jak zechce. Sformułowanie „możliwe jest zagrożenie odwetowym atakiem” nie mówi właściwie nic. Prawdę mówiąc, uważam, że zagrożenie takim czy innym atakiem jest możliwe w dowolnym momencie. Ten tekst wygląda na kolejny przykład działania rosyjskiej maszyny propagandowej. Być może chodzi tu o trzymanie w ryzach obywateli podczas obchodów Wielkanocy i malowanie NATO jako przeciwnika Mateczki Rosji.
Dlaczego tekst został schowany po 3 godzinach? Tego się nie dowiemy, ale przypuszczam, że to kolejny falstart, jakich wiele zaliczył rząd Federacji Rosyjskiej w swojej komunikacji. Zresztą całą inwazję na Ukrainę zaczął wpadką, którą trudno będzie przebić. 27 lutego w sieci znalazła się informacja o… zwycięstwie Rosji. Serio!
W notatce można było przeczytać między innymi, że 2-dniowa rosyjska operacja w Ukrainie rozpoczęła nową epokę. Pod tekstem podpisany był Piotr Akopow z państwowej rosyjskiej agencji informacyjnej RIA Nowosti. Artykuł był dostępny przez kilka godzin. Jego publikacja przed czasem świetnie pokazała, że w Federacji Rosyjskiej informacje są publikowane w oderwaniu od rzeczywistości oraz jak bardzo rząd Putina przeszacował swoje możliwości.
Myślę, że tekst na stronie resortu to podobna wpadka – został przygotowany wcześniej na bazie planów i przypuszczeń, opublikowany zgodnie z ustalonym harmonogramem i bez pokrycia w rzeczywistości. Abstrahując już od tego, że na świecie, nawet w obecnej sytuacji, nie brakuje żartownisiów. I oświadczenie o ataku hakerskim, jakie wygłosili Rosjanie, akurat tym razem może być zgodne z prawdą.
Redakcja gorąco apeluje, aby zachować spokój. Polskiego nieba nieprzerwanie strzeże około 50 samolotów NATO, a konflikt w Ukrainie dobitnie wykazał, że Sojusz dysponuje doskonałymi danymi wywiadowczymi na temat działań Kremla. Władimir Putin może uchodzić za szaleńca, ale nie rządzi w pojedynkę. Jego otoczenie ma zbyt wiele do stracenia, by pozwolić sobie na seryjną wymianę atomówek z Zachodem.
Źródło zdjęć: Shutterstock
Źródło tekstu: własne, Michał Potocki (Twitter)