PlayStation 5 swoją premierę miało ponad rok temu. Czy konsola spełniła pokładane w niej nadzieje oraz czy warto ją kupić?
Uwierzycie, że to ponad rok, od kiedy na sklepowe półki trafiło PlayStation 5? No dobra, z tymi „sklepowymi półkami” to bywało różnie. Niemniej nasz premierowy test konsoli pojawił się na portalu niemal równo dwanaście miesięcy temu.
Zobacz: Sony PlayStation 5 – nowa generacja konsol pokazuje pazur
Zobacz: PlayStation 5 odbiera rozum. No sami spójrzcie
To w sumie dobry moment, żeby do tematu wrócić. W końcu przez tych dwanaście miesięcy dużo się wydarzyło, a i sam miałem okazję spędzić z PS5 kilka dodatkowych miesięcy. W jaki sposób wpłynęło to na moją ocenę? I czy to już ten moment, kiedy nowa konsola powinna pojawić się w Waszych domach?
Dla przypomnienia, kiedy po raz ostatni miałem okazję pisać o PlayStation 5, konsola wywarła na mnie olbrzymie wrażenie – głównie pozytywne. W nowej platformie Sony od początku drzemał olbrzymi potencjał i pozostawało wyłącznie pytanie, czy producentowi uda się go skutecznie wykorzystać.
I co, udało się?
W zasadzie mógłbym odpowiedzieć „nie” i zamknąć temat. Byłoby to jednak spłycaniem problemu i rysowałoby nadmiernie ponury obraz. No bo nie oszukujmy się – chyba wszyscy liczyliśmy, że pierwszy rok z PlayStation 5 będzie wyglądał trochę inaczej, ale to nadal świetny sprzęt, który ma przed sobą świetlaną przyszłość.
Nie da się natomiast ukryć, że pierwszy rok z PlayStation 5 okazał się rozczarowujący pod jednym istotnym względem: gier. Nie chodzi mi nawet o to, że nie było w co grać. Ba, tutaj Sony wybrnęło obronną ręką, udostępniając nam całą bazę gier z PlayStation 4 w formie wstecznej kompatybilności. Tyle tylko, że nie do końca na to czekamy, prawda?
Żeby nowa generacja rozwinęła skrzydła potrzeba gier robionych pod nową generację, a tych nie ma na razie dużo. Zresztą nawet wśród produkcji natywnie wydanych na PS5 lwią część stanowią remastery i produkcje multiplatformowe. Co więcej, nic nie wskazuje na to, żeby miało się to w najbliższym czasie zmienić. Już dziś wiemy, że zaplanowane na przyszły rok exclusive’y Sony ukażą się także na PlayStation 4. To oznacza, że nowy Horizon czy God of War od strony technicznej raczej nie zaoferują nam niczego, czego nie widzielibyśmy w poprzednich odsłonach.
I nie zrozumcie mnie źle – uważam, że to dobra wiadomość. Jeśli gra nie wymaga dodatkowej mocy obliczeniowej lub specjalnej funkcjonalności, nie ma sensu robić sztucznych barier dla posiadaczy starszej generacji. Na pewno nie na tym etapie, kiedy PS5 nadal pozostaje towarem deficytowym. Taki Spider-Man: Miles Morales na PS4 to nadal ta sama gra, tylko nie taka ładna. No ale komuś to nie przeszkadza, po co odbierać mu szansę na cieszenie się grą?
Ale jest też druga strona medalu. Trudno w końcu mówić o skoku generacyjnym, kiedy gry cały czas muszą działać na starym sprzęcie. Do tego potrzeba tytułów, które od początku projektowane są tak, by wykorzystać dodatkową moc i funkcjonalność nowej platformy. Takich gier mamy natomiast jak na lekarstwo.
Paradoksalnie przez cały czas najlepszym pokazem możliwości nowej konsoli pozostaje demko Astro’s Playroom. Jeśli jeszcze go nie ograliście – polecam z całego serca. Czeka Was jakieś dwie godziny naprawdę przedniej zabawy. Wracając jednak do rzeczy, Astro’s Playroom zademonstrowało, jak w kreatywny sposób można wykorzystać możliwości nowego kontrolera, aby wzbogacić rozgrywkę i spotęgować immersję. Być może w ten sposób Sony samo sobie postawiło zbyt wysoko poprzeczkę, bo dokładnie tego oczekiwałem po innych exclusive’ach na PS5. A co dostałem?
Przede wszystkim dostałem niewiele, ponieważ z gier na wyłączność na nową konsolę udało mi się ograć wyłącznie Demon’s Souls, Ratchet & Clank: Rift Apart oraz Returnal. Każdy z tych tytułów robi wrażenie pod względem graficznym (szczególnie Demon’s Souls), ale żaden nie pokazał mi nic, czego nie widziałbym na PS4.
Tak, nawet Ratchet & Clank. Co prawda gra sama w sobie jest fenomenalna i doskonale się przy niej bawiłem, ale mechanika podróży między wymiarami nie jest czymś, czego jako gracz bym już wcześniej nie widział. Nie chcę się tutaj cofać do czasów Legacy of Kain: Soul Reaver z PSX, ale wcale nie muszę – wystarczy wspomnieć o Titanfall 2 i Dishonored 2. W jednym i drugim tytule znajdziemy misje, w których przyjdzie nam płynnie przeskakiwać między dwiema alternatywnymi wersjami tego samego poziomu.
Oczywiście w wymienionych przykładach efekt ten uzyskano zupełnie innymi metodami, niż w najnowszym Ratchet’cie. Ale wiecie co? Jako gracza nie interesuje mnie, co się dzieje za kulisami. Interesuje mnie efekt końcowy, a ten sam w sobie szczególnie rewolucyjny nie jest.
O wiele większe wrażenie zrobił na mnie fakt, że PlayStation 5 w końcu pozwoliło mi ograć wiele gier z mojej biblioteki na PS4 w 60 FPS, a często nawet wyższej rozdzielczości. Szkoda tylko, że i tutaj polityka Sony pozostawia wiele do życzenia. W czasach, kiedy Microsoft wychodzi graczom naprzeciw na każdym kroku, rozdając premierowe tytuły półdarmo, Japończycy nie widzą problemu, by żądać od graczy wyższej ceny za grę w wersji na PS5.
Ba, mało tego! Dla części tytułów jedyną opcją upgrade’u z wersji PS4 na PS5 było kupno drugi raz tego samego tytułu – w pełnej cenie rzecz jasna. Dopiero oburzenie graczy i mediów sprawiło, że Sony poszło po rozum do głowy i udostępniło taką opcję w sklepie – z tym że oczywiście dodatkowo płatną. „For the players.”
Nie jest to zresztą jedyna rzecz, gdzie Sony zawiodło. Oszukani mogą się czuć także gracze, którzy specjalnie z myślą o PS5 kupili nowe telewizory z HDMI 2.1 i VRR, podczas gdy te rok od premiery nadal nie są dostępne. To poważne przeoczenie, tym bardziej, że przed premierą nowej generacji była to jedna z mocniej wyczekiwanych funkcji. O tym, że na Xbox Series X działa bez problemu chyba nawet nie ma sensu wspominać.
Ale to nie znaczy, że Japończycy nie dodają funkcji, które obiecali przed premierą. Opcja montażu dysku SSD? Musieliśmy czekać na nią grubo ponad pół roku, ale jest i działa. Nawet nieczytelne menu systemowe doczekało się lekkich szlifów i dziś korzysta się z niego dużo wygodniej. Nie idealnie, tym bardziej że nadal brakuje takich podstaw jak obsługa katalogów, ale idzie to wszystko w dobrą stronę.
Szkoda, że nie wszystko da się tak łatwo poprawić i cały czas jesteśmy skazani na ten sam brzydki, niepraktyczny design konsoli. W zasadzie w tym temacie powiedziane było już chyba wszystko, więc nie będę się rozpisywał. Tym bardziej, że w innym przypadku musiałbym zacytować wiązankę, która ciśnie mi się na usta, ile razy muszę przesunąć konsolę, a przed Świętami jednak nie wypada. Do dziś nie mogę uwierzyć, że ktoś tę idiotyczną plastikową podstawkę uznał za dobry pomysł.
No dobra, to wiadro pomyj wylane. Wspomniałem jednak we wstępie, że sprowadzanie pierwszego roku PS5 do jednej wielkiej porażki byłoby trochę krzywdzące i nadal to podtrzymuję. To nadal bardzo fajna konsola. Korzysta mi się z niej bardzo przyjemnie i bynajmniej nie planuję po dobroci wracać do grania na PS4, bo mimo wszystko byłby to duży krok wstecz.
Ale czy polecam komukolwiek jej zakup? Czy uważam, że warto polować na dostawy i przepłacać po kilkaset złotych dla tych kilku gier, w które nie zagramy na PlayStation 4? Ani trochę. Minie jeszcze kilka miesięcy, zanim taki zakup zacznie mieć sens, a w międzyczasie na czekaniu można co najwyżej zyskać.
Źródło zdjęć: własne
Źródło tekstu: własne