Ruszasz wreszcie z Polski na upragniony urlop i pstryk — nagle gaśnie światło i dobra zabawa. Znika Twój telefon a z nim wspomnienia, orientacja w terenie, dostęp do banku... Wszystko. I co teraz robić?
Madryt, wyjazd służbowy, wesoła atmosfera, ale i nieprzespana noc przed przylotem — bo emocje, bo staranie się za wszelką cenę, by dotrzeć na lotnisko na czas. Niewinny nocny fotospacer w okolicach hotelu przeradza się w koszmar. Ktoś na mnie wpada, niby pomaga i przeprasza, ale jednocześnie czuję zewsząd dłonie biegające po moich kieszeniach. Odpycham napastnika, jednak jest już za późno. Po chwili orientuję się, że z kieszeni zniknął telefon, a z niewielkiej torby słuchawki i nawet karta hotelowa. To raczej nie była jedna osoba, tylko odwrócenie uwagi w większej operacji.
Uderzenie gorąca, szok i nagła utrata orientacji w terenie. Gdzie ja właściwie jestem? Co ja mam teraz zrobić? Z pomocą przychodzi para osób stojąca przed dyskoteką kilkaset metrów dalej — wręczają mi 50 euro i zamawiają taksówkę (wiara w ludzkość wraca). Taksówkarz miał zawieźć mnie na komisariat, ale uparł się, że zawiezie mnie do hotelu. Angielskiego praktycznie nie zna, a mój hiszpańskojęzyczny pomocnik — iPhone 14 Pro Max — przecież właśnie wyparował. Ostatecznie trafiam do dzielnicy daleko na północ od hotelu, a podirytowany i nieco zrezygnowany taksówkarz każe mi wysiadać i radzić sobie jakoś samemu. Np. zamówić taksówkę. Tylko jak to zrobić bez telefonu we współczesnym świecie? Szczęśliwie nie wziął pieniędzy.
Hiszpańskiego nie znam, nie wyryłem też na pamięć nazwy hotelu. Nie jest dobrze. Na nadgarstku został Apple Watch z kartą eSIM, jednak dodatkowe eSIM-y w Orange Flex nadal nie potrafią w roaming. Czyli nie zadzwonię. Pozostaje jedno — uparty spacer głównymi arteriami miasta aż w końcu znajdę patrol policji. Na ten trafiam dopiero po kilku kilometrach. Funkcjonariusze są bardzo uprzejmi, dojeżdżam na komisariat i składam szczegółowe zeznania. Na wstępie wita mnie informacja, że bez numeru seryjnego telefonu czy dokładnej lokalizacji to trochę bez sensu, ale upieram się, by mieć z głowy choć pierwszą część, a wszystkie informacje były na świeżo. Niezwykle sympatyczna policjantka wyciąga też swój telefon i wyszukuje moją relację na Instagramie — meldowałem się w hotelu, mamy adres! Policja to jednak nie taksówka i wrócić z komisariatu muszę sam. Taksówkę złapałem przy przejściu dla pieszych, o 6 rano byłem wreszcie w hotelu z informacją, że zostałem obrabowany i skradziono mi klucz do pokoju. Recepcja blokuje kartę, a ja w pokoju znajduję... no właśnie wszystko, co tam zostawiłem. Miałem szczęście — dokumenty czy iPad były na miejscu. To jednak nie koniec przygody.
Po zablokowaniu telefonu i słuchawek (chwała Ci Apple za takie bajery) nawet przez sekundę nie przeszła mi przez głowę myśl, by udać się w stronę złodziei. Znałem ich lokalizację dzięki funkcji Znajdź Apple'a, ale skrajnie nieodpowiedzialnym byłoby pojechanie prosto do przestępców. Telefon był na mapie w jednym miejscu, jednak przestał podawać lokalizację już o 5:33 rano, słuchawki za sprawą wbudowanego Air Taga i ogromu sprzętu Apple'a w okolicy raportowały zaś swoje położenie co kilka minut... w innej, odległej części miasta. W telefonie miałem przy tym kartę eSIM, więc złodzieje nie mogli łatwo jej wyciągnąć i zatrzymać komunikacji telefonu z siecią. Po blokadzie przez Apple'a, telefonu nie da się po prostu zresetować i sprzedać jako używany. Ba, już samo AppleID może być ściągnięte wyłącznie przez właściciela. Taki kradziony sprzęt przeważnie sprzedawany jest więc później "na części", a szanse na odzyskanie go są niemal zerowe.
My tu jednak gadu gadu, a formalności czekają. Apple iPad mini w dłoń, zapisuję na kartce numery seryjne i nazwę sprzętu, pobieram mapę całego Madrytu, znajduję najbliższy komisariat i w drogę. No dobra, wybrałem ten o oczko dalej, ale z lepszą opinią na Mapach Google, bo czemu nie. Ledwie jednak wyszedłem z hotelu, gubiąc tym samym zasięg Wi-Fi, nawigacja Google'a zaczęła wariować. Bez zainstalowanej karty SIM nie działa funkcja A-GPS i nawigacja jest mocno utrudniona. Niczym wyrośnięty harcerz dotarłem jednak na miejsce, zerkając na mapę, to znów na punkty orientacyjne, by dowiedzieć się, że są różne rodzaje komisariatów i taki, który przyjmie moje zgłoszenie aktualizacyjne jest przynajmniej kilka kilometrów ode mnie. Próba odpalenia nawigacji (ustalenia nowej trasy) zakończyła się fiaskiem — bez Internetu iPad nie działał.
Zatrzymałem się więc przy pierwszej lepszej restauracji, odszukałem jej Wi-Fi, pobrałem ze sklepu Apple'a apkę Airalo i ta niestety ledwie działała. Darmowe Wi-Fi cięło niektóre połączenia, przez co widziałem napisy w różnych językach, trochę kodu i zero znanej mi mapy aplikacji. Po omacku znalazłem jednak kartę eSIM 1GB za jakieś 4 czy 5 euro i przyszedł czas płatności... Apple Pay nie działał, ale uratował mnie PayPal, któremu wystarczy autoryzacja przez e-mail. Nagle iPad ożył, a wraz z nim GPS — hurra.
Samo składanie dodatkowych zeznań, oprócz faktu, że kolejny raz hiszpańska policja okazała się niezwykle profesjonalna i uprzejma, nie wymaga dodatkowych opowieści. Natomiast to, co rzuciło mi się w oczy przy wejściu do komisariatu, to centralnie umieszczona kartka z napisem, że hiszpańska policja nie jeździ w poszukiwaniu zagubionych telefonów na podstawie ich danych lokalizacyjnych. Żałuję, że nie zrobiłem jej zdjęcia, ale rozumiecie — tabletem byłoby to bardzo mało dyskretne.
Po pierwsze — przetrwanie nocą w wielkim mieście, bez sprawnego telefonu to jakiś koszmar. Ekstremalnie łatwo jest wpaść w strefę komfortu z tymi naszymi kieszonkowymi komputerkami, a wystarczy chwila by proste życie zmieniło się w... no niech będzie, że w przygodę.
Po drugie — nie kupię już nigdy telefonu czy tabletu bez funkcji eSIM. To jedyny sposób na błyskawiczne odzyskanie kontaktu z bliskimi, dostępu do banku i ogromu innych aplikacji, których bezpieczeństwo opiera się na SMS-ach weryfikacyjnych. To też opcja, by zainstalować w telefonie czy tablecie kartę eSIM z pakietem danych lokalnego dostawcy, bez konieczności wizyty w fizycznym sklepie.
Po trzecie — nie warto nosić wszystkiego ze sobą. Dodatkowy, starszy telefon pozostawiony w hotelowym sejfie, podobnie jak nasze dokumenty, to więcej niż dobry pomysł. Zarówno jednak sprzęt przy nas, jak i ten w hotelu niech mają biometryczne zabezpieczenia dostępu przez odcisk palca czy Face ID.
Po czwarte — warto zapisać adres hotelu na jakiejś kartce. Można wziąć np. wizytówkę z hotelu i umieścić ją w małej kieszonce jeansów. Niech cała wiedza o miejscu, do którego jedziemy, nie będzie tylko w telefonie.
Po piąte — warto ukryć gdzieś w ubraniu niewielkie kwoty lokalnej waluty i nie stawiać wszystkiego na cyfrowe portfele Apple Pay czy Android Pay.
Po szóste — telefony domyślnie nie wysyłają plików do chmury za pośrednictwem transmisji danych w roamingu. Albo przełącz tę opcję i zapewnij sobie odpowiednio duży pakiet, albo nie zapomnij o podłączeniu się do hotelowego Wi-Fi oraz częstym wpinaniu telefonu do zasilania — dopiero wtedy domyślnie rusza synchronizacja plików. A piszę o tym dlatego, że niestety wszystkie moje materiały z eventu nie zdążyły się zarchiwizować.
Po siódme — dbaj o odpowiedni poziom naładowania swoich sprzętów, bo nie trzeba kradzieży, by nagle zostać z rozładowanym telefonem. Mały, lekki powerbank, z obłą obudową, która nie porysuje nam innych rzeczy to wyjazdowa konieczność.
Po ósme — twoje zgłoszenie na policji jest często nic niewarte dla ubezpieczyciela, jeśli nie ma w nim numeru seryjnego urządzenia czy numeru IMEI. Być może warto te dane również mieć w wersji papierowej w hotelu lub prosty dostęp do nich za pośrednictwem Internetu. Jeśli nie podałeś ww. danych na policji, warto odwiedzić komisariat ponownie i je uzupełnić.
Po dziewiąte — niech znajomi myślą, że to próżność, ale oznaczaj swoją lokalizację w hotelu w publicznym poście na Instagramie czy Facebooku. Jeśli boisz się o swoją prywatność — wybierz ewentualnie miejsce nieopodal hotelu. Mnie taka cyfrowa pinezka ułatwiła powrót w bezpieczne miejsce.
Po dziesiąte — jeśli w utraconym telefonie była fizyczna karta SIM, koniecznie skontaktuj się z operatorem, by ją zablokować. Numer telefonu to aktualnie bardzo częsty sposób weryfikacji, pozwalający na przejęcie konta e-mail czy mediów społecznościowych. Warto o niego zadbać.
W tym miejscu muszę podziękować Motoroli za udostępnienie mi najnowszego telefonu Motorola RAZR 40 Ultra tuż po madryckiej premierze, jeszcze w Hiszpanii. Początkowo nie przekładałem do niego eSIM-a, licząc na to, że być może coś mi jeszcze pofrunie w chmurę z utraconego telefonu, ale po dobie odpuściłem. Instalacja eSIM przebiegła gładko, a i obcowanie z nową Motką okazało się czystą przyjemnością. Mogłem też bez trudu uspokoić bliskich, że nic mi się nie stało.
Gdy o samej premierze mowa, byłem jedyną osobą na wielkiej gali Motoroli bez telefonu w kieszeni. Rodziło to zabawne sytuacje przy security, gdzie ochrona eventu patrzyła na mnie jak na wariata. Przede wszystkim jednak mam wrażenie, że byłem tam na miejscu bardziej niż zwykle. Zamiast walki o idealne kadry, wideo w poziomie, wideo w pionie i co tylko można, byłem w 100% skupiony na tu i teraz. A było co oglądać, tym razem jednak musicie uwierzyć mi na słowo.
EDIT — jednak niekoniecznie, Motorola zrobiła świetny skrót z eventu:
Źródło zdjęć: Envato, Shutterstock - charnsitr, wł