Apex Legends Mobile to mobilna wersja popularnej gry battle royale. Czy konkurent Fortnite’a dobrze sprawdza się na małym ekranie?
Uwielbiam grać na moim smartfonie. Mówię serio. Uważam, że współczesne komórki to maszyny do grania, które spokojnie można postawić w jednym szeregu ze Switchem i innymi kultowymi przenośnymi konsolkami. A jednak w gamingowym światku są one nadal traktowane nieco niepoważnie; kojarzone z prostymi gierkami pokroju Candy Crush Saga i milionem reklam. Cóż, nawet ja muszę przyznać, że ta zła reputacja bynajmniej nie wzięła się z powietrza.
Od czasu do czasu pojawiają się jednak gry, które próbują przełamać ten wizerunek smartfonów jako maszynek do mikropłatności. Tytuły wiernie przeniesione z konsol i PC, które po kilku drobnych modyfikacjach okazują się równie dobrze sprawdzać na sprzęcie mobilnym, co na dużym ekranie telewizora. Mówimy tu zarówno o klasykach pokroju Baldur’s Gate czy GTA, ale także hitach ostatnich kilku lat, takich jak Genshin Impact czy Fortnite.
Tego ostatniego przywołuję zresztą nieprzypadkowo, gdyż na smartfonach debiutuje właśnie jeden z jego najgroźniejszych konkurentów: Apex Legends Mobile. W ciągu ostatnich kilku dni miałem okazję ograć tytuł przed premierą i sprawdzić, jak hit EA i Respawn Entertainment sprawdza się w sowim kieszonkowym wydaniu.
Ale zacznijmy od początku. Czym jest Apex Legends i – analogicznie – Apex Legends Mobile? To gra z gatunku battle royale, będąca spin-offem serii Titanfall. Podczas rozgrywki wcielamy się w jednego z kilku bohaterów, spośród których każdy ma zestaw swoich unikalnych umiejętności, po czym dobieramy się w trzyosobowe drużyny i zostajemy rzuceni na środek jednej dużej mapy wraz z innymi graczami. Nasz cel? Być ostatnią żywą drużyną na polu walki.
Oczywiście w dzisiejszych czasach idea battle royale została przemielona na wszystkie możliwe sposoby. Co w takim razie sprawia, że Apex Legends jest wyjątkowe? Kilka rzeczy, jednak kluczem jest duży nacisk na asymetrię i grę zespołową, do czego motywują chociażby różne umiejętności bohaterów. Wywraca to do góry nogami dynamikę znaną chociażby z Fortnite’a i PUBG, gdzie przez całą rozgrywkę towarzyszy nam poczucie zaszczucia i konieczność troszczenia się wyłącznie o własną skórę. Tutaj sami bynajmniej nie jesteśmy, ale to także niesie ze sobą szereg wyzwań – głównie na polu związanym z komunikacją i współpracą.
I ten element został przeniesiony do wersji mobilnej w zasadzie bez zmian. To znaczy, sam nie miałem okazji sprawdzić się w coopie – uroki grania przed premierą – jednak nadal domyślnie będziemy grali w zespołach, a gra wyposażona została w komplet narzędzi, które mają nam to ułatwić. Jest czat głosowy, jest system oznaczania celów i są bohaterowie o wzajemnie uzupełniających się umiejętnościach.
Zresztą gameplay generalnie został nieźle przeniesiony z wersji konsolowej – przynajmniej na ile mogę stwierdzić w oparciu o moje ograniczone doświadczenie z pierwowzorem. Mamy dostęp do tych samych broni, tych samych umiejętności i tych samych mechanik, gra nadal premiuje sprawne poruszanie się po planszy oraz dynamiczną, taktyczną rozgrywkę. Z jednej strony to dobrze, ale…
…ale w przeciwieństwie do wersji konsolowej, tutaj wszystkie akcje będziemy wykonywali z poziomu dotykowego wyświetlacza. Oczywiście twórcy aplikacji wzięli to pod uwagę, więc mamy kilka wspomagaczy, które powinny to ułatwić. Podnoszenie przedmiotów jest zautomatyzowane – nasza postać co do zasady sama zgarnia wszystko, co może nam się przydać. Nie ma też problemu z szybkim dostępem do najważniejszych akcji takich jak skakanie, celowanie czy używanie naszych umiejętności. Ale w dalszym ciągu brakuje precyzji, którą potrafi zagwarantować dedykowany kontroler, nie mówiąc już o myszce.
Celne strzelanie wymaga wprawy. Nawet jeśli korzystamy ze wspomagania, to utrzymanie celu w muszce i jednoczesne pilnowanie własnej pozycji graniczy z cudem. Mocno wpływa to na dynamikę starć i to niestety na niekorzyść. Jeszcze gorzej sprawa wygląda w przypadku bohaterów nastawionych na szybkie poruszanie się po mapie. Podejrzewam, że w stacjonarnej wersji linka, w którą wyposażony jest Pathfinder, to doskonały sposób na szybkie oflankowanie rywali lub zajęcie dogodnej pozycji obserwacyjnej. Na smartfonie jest niemal bezużyteczna – wycelowanie nią trwa tak długo i jest na tyle zawodne, że szybciej dobiegniemy do celu, niż skorzystamy z umiejętności.
Sytuacji nie poprawia fakt, że rozgrywkę oglądamy na małym ekraniku smartfona. Apex Legends Mobile to gra, która zasypuje nas mnóstwem informacji. Ważnych informacji. Informacji, które na ekranie o przekątnej 6,4” są niemal nieczytelne. Malutkie fonty utrudniają szybkie zorientowanie się, jaki ekwipunek leży na ziemi. Na całe szczęście tutaj pomaga czytelna ikonografia, więc dla doświadczonych graczy nie powinien to być problem nie do przeskoczenia. Trudniej będzie poradzić sobie z niewielkimi postaciami przeciwników, bo ciężko rozpoznać, z jaką postacią mamy do czynienia. Jeśli po drugiej stronie mamy gracza, który wie co robi, może to oznaczać różnicę między życiem i śmiercią.
Oprawa względem pierwowzoru również została uproszczona. Mapy mają mniej detali, tekstury są niższej rozdzielczości. Apex Legends Mobile raczej nie wygra żadnych nagród za najpiękniejszą grafikę, ale nie musi. To dynamiczny FPS. Ma być płynnie, a ładnie to drugorzędny priorytet. I jest płynnie. Na smartfonie OnePlus Nord 2 z MediaTekiem Dimensity 1200 spokojnie utrzymywałem stabilne 50 FPS (co wydaje się natywną wartością dla gry) przy ustawianiach Ultra HD (które z 4K nic wspólnego nie mają – to po prostu drugi najwyższy preset dostępny w ustawieniach).
Co to oznacza? Ano tyle, że jeśli tylko mamy telefon ze średniej półki cenowej, to możemy spokojnie grać bez obawy o wydajność. Przypominam: mówimy tu o de facto wiernym porcie z PC i konsol.
Oprawa audio również wypada nieźle. Korzystając wyłącznie z wbudowanych głośników stereo telefonu mogłem ocenić, gdzie są przeciwnicy i z której strony dochodzą strzały. Mówiąc szczerze, to znacznie więcej niż się spodziewałem.
I tak zbierając wszystko do kupy, Apex Legends Mobile to naprawdę fajny tytuł. Kompletnie mi nie podszedł, przyznaję bez bicia, ale nie ja jestem jego grupą docelową. Od konsolowego pierwowzoru też się odbiłem, a tu dodatkowo dochodzą ograniczenia spowodowane niewielkim ekranikiem smartfona. Podejrzewam jednak, że fani „dużego” Apex Legends będą zadowoleni. Teraz mają okazję zagrać w swoją ulubioną grę gdziekolwiek pójdą – wystarczy, że mają pod ręką smartfona. Tak, tego samego smartfona od przesuwania diamencików i strzelania ptakami w świnie.
No i co by nie mówić, strasznie mnie to cieszy. Bo takich gier na smartfony potrzebujemy jak najwięcej. Nie prostych mini-gierek z mechanizmami gacha (to znaczy, na nie pewnie też jest miejsce, ale wiecie – są granice), a ambitnych produkcji, które starają się zapewnić doświadczenia z dużych platform w przystępnej formie. Czy w przypadku Apex Legends Mobile sztuka ta udała się idealnie? Nie, ale nie o to chodzi. Chodzi o to, że mamy kolejny duży tytuł, który być może przekona innych twórców, że na takie gry również jest na smartfonach miejsce.
Zobacz: Gran Turismo 7 – tak dobra, że Japończyk płakał, jak sprzedawał
Zobacz: Horizon Forbidden West – gra tak dobra, że fani Xboksa będą płakać
Źródło zdjęć: własne
Źródło tekstu: własne