DAJ CYNK

Gran Turismo 7 – tak dobra, że Japończyk płakał, jak sprzedawał

Arkadiusz Bała (ArecaS)

Felietony


Gran Turismo 7 to najnowsza odsłona kultowej serii gier wyścigowych na PlayStation. Czy warto w nią zagrać? 

Dalsza część tekstu pod wideo
 

Długo się zastanawiałem, jak powinienem zacząć tę recenzję. Od krótkiej lekcji historii i wzmianki, jak to od 1997 seria Gran Turismo to w zasadzie synonim gry wyścigowe na PlayStation? Od obserwacji, że od premiery ostatniej numerowanej odsłony cyklu minęło blisko 10 lat? A może od tego, że GT7 to pierwsza część serii na PlayStation 5 i związanych z tym oczekiwaniach? W zasadzie mógłbym zacząć od każdego z tych wątków, ale zamiast tego wolę napisać o moim ulubionym samochodzie.

Subaru Impreza WRX STi czekał na mnie w salonie aut używanych. Miałem akurat trochę wolnej gotówki po wygranych mistrzostwach, a że mam słabość do japońskiej motoryzacji z lat 90-tych, kupiłem go w zasadzie bez namysłu. Lakier szybko przemalowałem na kolor żółty, podrasowałem silnik i układ wydechowy, a zawieszenie wymieniłem na sportowe.

Gran Turismo 7 – tak dobra, że Japończyk płakał, jak sprzedawał

Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że dzięki tym modyfikacjom przebudziłem bestię. Wystarczyło delikatne muśnięcie pedału gazu by samochód wyrwał do przodu, zostawiając za sobą tumany kurzu i łańcuch skołowanych rywali. Oczywiście  w akompaniamencie pięknego rynku silnika. Do tego pięknie brał zakręty i... czekał tylko, by przy najmniejszym moim błędzie wyrwać się spod kontroli, pokazując, kto tu tak naprawdę rządzi.

Impreza nie jest samochodem, który wybieram, kiedy koniecznie chcę wygrać wyścig. Żaden inny samochód w moim wirtualnym garażu nie sprawia mi jednak tyle frajdy podczas jazdy, co ten wściekle żółty diabeł.

Gran Turismo 7 – gra o samochodach, nie wyścigach

Ale w gruncie rzeczy o to tutaj chodzi. Bo wiecie, Gran Turismo 7 nie jest tak naprawdę grą wyścigową. W każdym razie nie taką typową, gdzie liczy się tylko miejsce na podium i nic innego. Nie, GT7 to gra o samochodach, otaczającej je kulturze i przyjemności, którą mogą sprawiać.


Ta filozofia rzutuje na niemal każdy element gry. Najbardziej widoczna jest w przypadku konstrukcji trybu dla jednego gracza. Nie znajdziemy tu rozbudowanej fabuły albo listy zawodów do odfajkowania, tak jak ma to miejsce w większości współczesnych gier wyścigowych. Zamiast tego wszystko kręci się wokół poszerzania naszej kolekcji aut. W tym celu będziemy zdobywali kolejne licencje, wykonywali misje i ścigali się w zawodach. Wszystko po to, by dzięki zarobionym kredytom i zdobytym nagrodom powoli zapełniać nasz wirtualny garaż.

Kampania w Gran Turismo 7 u swoich fundamentów nie różni się więc znacząco od tego, co mogliśmy znaleźć w poprzednich odsłonach cyklu. Jedna drobna zmiana mocno rzutuje jednak na sposób, w jaki podchodzimy do progresji. Mowa o specjalnych misjach, które będziemy otrzymywali w lokacji GT Cafe. Część z nich polega na uzbieraniu kolekcji trzech wybranych modeli samochodów, część wygrania wskazanych zawodów, a jeszcze inne będą związane z odwiedzaniem innych lokacji na mapie świata. 

Gran Turismo 7 – tak dobra, że Japończyk płakał, jak sprzedawał

Z perspektywy osób stawiających w serii pierwsze kroki GT Cafe to fenomenalne rozwiązanie. Z pomocą tego trybu gra powoli uczy nas o kolejnych coraz bardziej zaawansowanych funkcjach i pozwala oswoić się z różnymi rodzajami samochodów, zanim sięgniemy po mocniejsze maszyny. Nadaje to kampanii strukturę i pozwala wyznaczyć sobie krótkoterminowe cele.


Nie da się natomiast ukryć, że na dłuższą metę tryb dla jednego gracza potrafi się zrobić nieco wtórny. Jeśli nie bawi Was powtarzanie w kółko tych samych wyścigów, zmieniając jedynie co jakiś czas samochód, GT7 raczej nie jest grą dla Was. Trochę szkoda, bo takie gry jak chociażby seria Forza Horizon pokazały, że da się zrobić samochodówkę z angażującym singlem. Z drugiej strony sam mimo kilkudziesięciu godzin na liczniku nadal doskonale się w Gran Turismo bawię i nic nie wskazuje, by miało się to szybko zmienić. 

Gran Turismo 7 – tak dobra, że Japończyk płakał, jak sprzedawał

Oczywiście poza kampanią zawsze możemy spróbować swoich sił w multiplayerze, w tym także lokalnym na podzielonym ekranie, i nowym trybie rajdu muzycznego. Choć w przedpremierowych zapowiedziach poświęcono mu dużo uwagi, w praktyce jest to raczej zapchajdziura, w której można się bawić kilkanaście minut, by później nigdy do niej nie wrócić. Szkoda w takim razie, że jeśli kiedykolwiek stracimy połączenie z Internetem, będzie to jedyny tryb, w którym damy radę pograć. Kampania nie działa niestety, jeśli jesteśmy offline.

Realistyczne i przystępne? To możliwe!

Przejdźmy jednak do konkretów, bo przecież nikt nie gra w Gran Turismo dla samej kampanii, prawda? Jak się jeździ? Fenomenalnie! Nie będę ukrywał, sam preferuję raczej zręcznościowe samochodówki, więc podchodziłem do GT7 z pewnymi obawami. Jakby nie było, jest to symulator i to symulator pełną gębą. Model jest bardzo realistyczny i uwzględnia masę niuansów, w tym takie drobiazgi jak zużycie opon czy siła docisku generowanego przez spojlery. Fani wymagających, bezkompromisowych wyścigów będą zachwyceni.

Gran Turismo 7 – tak dobra, że Japończyk płakał, jak sprzedawał

No dobra, ale sam nie jestem fanem bezkompromisowych symulacji, a i tak GT7 pokochałem. Dlaczego? Dlatego, że choć system jazdy jest bardzo zaawansowany, sama gra stara się być bardzo przystępna. Wśród ustawień znajdziemy masę różnych ustawień, które mają nam ułatwić cieszenie się grą. Począwszy od wyświetlania linii wyścigowej i stref hamowania, poprzez kilka poziomów wspomagania kierownicy, aż po wspomaganie hamowania – odpowiednio dobierając poszczególne opcje możemy sami ustalić, na jak głęboką wodę chcemy się rzucić

Co ważne, nawet z aktywnymi systemami wspomagania, gra nadal pozostaje symulatorem. Każdy samochód zachowuje się zupełnie inaczej, a każda taka różnica z czegoś wynika. Nawet bez patrzenia łatwo rozpoznać, kiedy siedzimy za kółkiem zrywnego hot hatcha z napędem na przód, usportowionej limuzyny czy supersamochodu z centralnie umieszczonym silnikiem. Tak samo da się wyczuć wpływ modyfikacji, których dokonujemy w warsztacie tuningowym. Niby sprawa dość oczywista – seria zawsze słynęła ze swojego realistycznego modelu jazdy – a jednak w dalszym ciągu potrafi zrobić niesamowite wrażenie.


Łyżgą dziegciu w tym wszystkim jest stosunkowo ograniczony model uszkodzeń samochodów. Zniszczenia wizualne ograniczają się do poobdzieranego lakieru. Jeśli natomiast chodzi o mechaniczne, to występują, jednak w dość ograniczonym stopniu. Obijanie się o ściany lub auta rywali w większości przypadków pozbawione jest poważnych konsekwencji i sporadycznie może się nawet okazać sposobem na wygranie wyścigu. Podejrzewam, że dla wielu osób może się to okazać poważną rysą na wizerunku GT7 jako bezkompromisowego symulatora. 

Nie zmienia to jednak faktu, że jazda w Gran Turismo 7 to czysta przyjemność. Szczególnie jeśli posiadacie dobrą kierownicę albo… PlayStation 5. Jak łatwo się domyślić, nowe dzieło Polyphony Digital wykorzystuje dobrodziejstwa pada DualSense, a więc zaawansowaną haptykę i responsywne triggery. Co prawda ich implementacja w Gran Turismo 7 pozostaje raczej subtelna i nie ma mowy o wibracjach wyrywających kontroler z rąk, ale bardzo pozytywnie przekłada się na komfort rozgrywki. Z pewnością jest to jeden z głównych powodów, dla których warto sięgnąć po GT7 w wersji na nową generację.

Chcesz być na bieżąco? Obserwuj nas na Google News

Źródło zdjęć: własne

Źródło tekstu: własne