Koniec pogromcy USB. Ambitny standard idzie na śmietnik
Czasami jest tak, że lepsze rozwiązanie przegrywa z gorszym z powodu ceny i tego, jakie firmy trzymają na nich swoje łapy.

Tak było i w przypadku FireWire znanego też jako IEEE 1394, czyli standardu, który, chociaż był starszy od USB, to przez długi czas zostawiał go daleko w tyle. I chociaż już od dawna żaden sprzęt z tym złączem nie powstał, to jego obsługa wciąż jest zakorzeniona w Mac OS. A przynajmniej była, ponieważ Apple wycofało się ze wsparcia dla tego standardu w MacOS 26 Tahoe.
Koniec FireWire
Standard ten wbrew pozorom nie miał konkurować z USB, chociaż teoretycznie działał na podobnej zasadzie. I tak jak USB umożliwiało podłączenie do komputera peryferiów, jak mysz, klawiatura, czy drukarka, oraz oczywiście pendrive, tak FireWire skupiało się głównie na transmisji dużych plików z kamer i aparatów. Z tego też powodu oferowało ono znacznie wyższe transfery rzędu 400 Mb/s w pierwszej wersji. Dla porównania USB 1.1, które zadebiutowało rok po FireWire, oferowało transfery na poziomie 1,5-12 Mb/s.



Problem w tym, że to było znacznie droższe rozwiązanie, więc nikt nie stosował go przypadku peryferiów komputerowych. Tym samym USB było chętniej stosowanym portem dzięki kompatybilności z szerszym zakresem urządzeń. Ostatecznie, wraz z rozwojem USB i kompatybilnym z nim Thunderboltem nawet Apple porzuciło FireWire. Sprzętowo stało się to w 2012 roku, a systemowo w 2025 roku. Trudno tu mówić o dużej stracie, a raczej o sentymencie. W końcu taki MacBook Air M4 z tego roku nawet nie potrzebuje tego złącza.