Seriale sci-fi o wirusach, to coś co kochamy. Zwroty akcji są zbędne
"Pluribus" ("Jedyna") to całkiem wciągający serial science-fiction, o którym było wiele szumu przed samą premierą, wypuszczano zwiastun za zwiastunem i do ostatniego momentu, nie do końca było wiadomo, o czym on właściwie będzie.
Filmy o wirusach zawsze się dobrze sprawdzają
Serial Vince'a Gilligana, twórcy hitów takich jak "Breaking Bad" i "Zadzwoń do Saula" był nie dość, że bardzo wyczekiwany, to jeszcze większość spodziewa się wielkiego hitu. Premiera trzech odcinków już za nami, a czwarty zostanie wyemitowany już w najbliższy piątek. W mediach wiele się pisze o wyczekiwanym twiście, aczkolwiek sam reżyser ostudza zapędy fanów - "nie spodziewajcie się niczego wielkiego".
"Chcemy tylko, abyś była szczęśliwa"
Nie spojlerując, trzeba przyznać, że pomysł na którym opiera się serial jest niesamowicie oryginalny i przez to wciągający. Z zapartym tchem możemy śledzić losy głównej bohaterki, odpornej na dziwny "wirus szczęścia", który w momencie rozprzestrzenił się na całym świecie. Reżyser, aby uniknąć rozczarowania, przekonuje, że więcej sensacji, niż wyłożył w dwóch pierwszych odcinkach na jego temat, nie będzie.
Czasem najlepszy twist jest taki, że w ogóle nie ma żadnego twistu.
I trzeba przyznać, że coś w tym jest. Ale trudno się spodziewać, że oglądając "Pluribus" nie będziemy spekulowali na temat istnienia Kosmitów. Serial jest tak skonstruowany, że spekulacjom, chociażby, na różne zakończenia sezonu nie ma końca. I bardzo dobrze, każdy odcinek wciąga nas w tę niebezpieczną grę, przykuwa do kanapy i zmusza do myślenia. Odkrywanie nowego świata, którym rządzi "jeden wspólny umysł" to prawdziwa przyjemność i intelektualna rozrywka dla oglądających.
Doskonale pamiętamy także o fakcie, że Apple TV+ zamówiło już drugi sezon serialu.