Za 5G zapłacimy więcej - z własnej woli
O zaletach 5G mówi każdy, często rysując utopijne wizje autonomicznych aut czy zdalnych operacji chirurgicznych. Gdy jednak odsuniemy całe to science fiction, na pierwszy plan wychodzi czysty pragmatyzm — 5G jest na tyle niezbędne, że chętnie zapłacimy za nie więcej niż za LTE.

Dubaj, Mobile Broadband Forum (MBBF) — co dalej z 5G?
Chociaż do pełnego wdrożenia w Polsce 5G NSA (opartego na nadajnikach LTE) jest jeszcze daleka droga, nie mówiąc nawet o 5G SA (samodzielne instalacje 5G), firmy telekomunikacyjne z całego świata, z Huaweiem na czele, już zaczynają definiować coś, co można nazwać 5.5G. Podobnie jak mieliśmy do czynienia z LTE i późniejszym LTE Advanced, tutaj również mowa jest o długoterminowej ewolucji 5G, w celu poskromienia narastającego apetytu ludzkości na dane komórkowe, lepsze pingi i większą liczbę podłączonych urządzeń. W tym celu planowane jest dokładanie kolejnych, wyższych częstotliwości z pasma C czy stopniowa integracja systemów 5G z łącznością satelitarną. Każdego roku zużycie danych wzrasta od 20 do nawet ponad 30%, czego winowajcą jest głównie zapotrzebowanie na wideo. Już za kilka lat dojdą nam jeszcze większe pijawki, z XR na czele.
Ken Hu, rotacyjny prezes Huawei, podczas forum w Dubaju wskazał 3 zdaniem firmy kluczowe trendy rozwoju 5G. Na pierwszym miejscu postawił rzeczywistość rozszerzoną (XR). W Polsce prędko jej nie zobaczymy — do płynnego działania będzie wymagać przepustowości ponad 4,6 Gb/s i opóźnień poniżej 10 ms. Drugim trendem jest 5G dla biznesu, z naciskiem na automatyzację i internet przedmiotów (IoT). Jako przykład pokazywane były tutaj m.in. chińskie kopalnie, które do zarządzania flotą maszyn wykorzystują 5G. I wreszcie trend 3., czyli ekologia. Z pomocą zintegrowanych nadajników 2G, 3G, 4G i 5G, pozbycia się energochłonnych systemów chłodzenia oraz zastosowania paneli słonecznych i sztucznej inteligencji nadajniki staną się bardziej autonomiczne, będą zajmowały mniej miejsca i istotnie spadnie ich zużycie energii mierzone tzw. śladem węglowym. Do 2030 roku branża ICT może dzięki technologiom cyfrowym zredukować globalną emisję CO2 o co najmniej 15%, a już same rozwiązania AI Huaweia tną zużycie energii na jednym nadajniku o 30%.



A teraz wróćmy do teraźniejszości...
Polskie 5G, czyli lizanie cukierka przez papierek
Podczas licznych wystąpień przedstawicieli kluczowych firm telekomunikacyjnych z całego świata nie mogłem pozbyć się wrażenia, że stoję przed sklepem, do którego nie mogę wejść. Oglądam z podziwem witrynę sklepową, na której kolejni przedstawiciele bogatych krajów prężą swoje muskuły rekordami prędkości, zasięgiem czy liczbą klientów 5G. Wszystko to było takie piękne... i tak odległe.
W Polsce, gdzie mamy jedne z najtańszych usług telekomunikacyjnych w Europie, nie do pomyślenia jest podejście Szwajcarów czy Finów, według którego najważniejsza jest topowa jakość całej sieci, a nie rekordy na pojedynczych nadajnikach. Szwajcarzy chwalą się nawet, że szerokie wdrożenie łączności 5G ogromnie obniżyło liczbę reklamacji ze strony klientów. I trudno się temu dziwić — po co dzwonić, skoro wszystko działa?
W Polsce tak się nie da. My bez aukcji 5G na pasmo C tak naprawdę jeszcze 5G nie mamy, a przejściowe rozwiązania 5G DSS, oparte na już posiadanych przez operatorów częstotliwościach, wywołać mogą jedynie frustrację. Tylko w przypadku Plusa da się odczuć lekki powiew 5G (realne 300-500 Mb/s, stopniowo topniejące wraz z napływem klientów), u reszty bywa, że łączność ze znaczkiem 5G na ekranie telefonu jest wolniejsza niż LTE. I to się prędko nie zmieni z powodów nie tylko kosztowych, ale i legislacyjnych. Zamiast ekspresowej, a przy tym kosztownej rewolucji, na którą mogły sobie pozwolić kraje zachodnie, czeka nas powolny proces modernizacji nadajników oraz stopniowe przyzwyczajanie do wyższych cen, uzasadniane obecnym pseudo-5G...
...ale już za prawdziwe 5G z chęcią zapłacimy
Będzie to stopniowy proces — przymuszeni coraz większym i cięższym gigabajtowo Internetem, coraz chętniej będziemy wyciągać ręce po wyższe pakiety internetowe. 5G w finalnym rozrachunku daje możliwość sprzedawania klientom tańszych gigabajtów transferu niż w technologii LTE. Zanim jednak trafimy do gigabajtowego El Dorado, oferty konstruowane będą w ten sposób, by w starej cenie klienci nie dostawali więcej niż do tej pory. 20 GB to za mało? Dopłać. I dopłacimy, podobnie jak ma to już miejsce w innych krajach.
Użytkownicy fińskiej sieci Elisa, po przejściu z 4G na 5G, płacą średnio o ponad 3 euro więcej niż do tej pory. Oczywiście nie jest tutaj mowa o takim 5G, jakie mamy w Polsce — Elisa wdrożyła komercyjną sieć 5G jeszcze w 2019 roku, a w 2021 roku uruchomiła docelową sieć 5G SA, docierając jej zasięgiem do 3 mln Finów. Obecnie dostęp do 5G ma tam ponad 63% mieszkańców kraju. Pomimo większych comiesięcznych opłat, poziom satysfakcji klientów znacząco wzrósł — zarówno tych korzystających z 5G, jak i użytkowników LTE. Temu ostatniemu nie ma co się specjalnie dziwić, w końcu wydajne łącza światłowodowe, podłączane do nadajników na potrzeby 5G, zasilają też w szybszy internet starsze technologie łączności.
Od wanilii do geeka
Czy się to komuś podoba, czy nie, w ostatnim czasie znaczna część naszego społeczeństwa musiała nabrać nowych kompetencji cyfrowych. Zdalna praca, zdalne urzędy czy zdalna edukacja stały się globalną koniecznością. Z klasycznych "waniliowych" użytkowników łączności komórkowej, wiele osób stało się nagle "heavy-userami", poszukującymi jak największych pakietów internetowych, w jak najlepszej cenie, a do tego baczniej niż do tej pory zwracającymi uwagę na jakość usług. Kogo w końcu obchodzi rekord w Speedteście o 3 nad ranem? Liczy się niezawodność w godzinach pracy czy nauki, gdy w tym samym czasie miliony osób muszą przez Internet przesyłać głos i obraz.
To właśnie w próbie sprostania tej nowej rzeczywistości upatruje się szans monetyzacji 5G i to tutaj najchętniej klienci zapłacą więcej za nowy standard z większymi pakietami danych i większą niż do tej pory niezawodnością. Oczywiście rozwiązaniem idealnym niezmiennie pozostaje łącze przewodowe, jednak "radiowy światłowód" może doskonale załatać miejsca dla niego niedostępne.
Nawet jednak pomijając aspekty zdalnej pracy i nauki, w żadnej sposób nie zatrzymamy rozrastania się Internetu i rosnącej konsumpcji treści. W Finlandii już teraz statystyczny mieszkaniec zużywa 36,2 GB transferu miesięcznie (średnia dla EU to 8 GB). Za rok będzie to 43-47 GB na osobę, za dwa już nawet ponad 60 GB. Bez 5G, lepiej wykorzystującego pasma radiowe niż LTE, przy takim tempie nieuchronnie trafilibyśmy na ścianę. Zamiast wzrostów prędkości, z miesiąca na miesiąc internet mobilny stawałby się coraz wolniejszy, a jego cena per gigabajt w końcu zaczęłaby rosnąć.
5G będzie droższe... i zarazem dużo tańsze od LTE
Podczas MBBF mogłem wejść w skórę operatorów i lepiej zrozumieć ich perspektywę budowania sieci 5G. Prelegenci z jednej strony tłumaczyli, jak na 5G zarobić, z drugiej zaś uzmysławiali, że 5G wcale nie jest złem koniecznym. Najlepszy internet to taki, o którym nie trzeba myśleć, a właśnie w tym kierunku zmierza sieć 5. generacji.
Klienci sami przyjdą po 5G, gdy to już ruszy w docelowej formie, bo będzie dla nich zupełnie nową jakością usługi. Operatorzy będą też w stanie zaoferować lepszą stawkę za gigabajt, bez ryzyka zatkania sieci. W pierwszej kolejności najwięcej zyskają wymagający użytkownicy, skłonni zdecydować się na wyższe comiesięczne opłaty, później rewolucja zacznie docierać do niższych taryf. W Polsce rewolucję mamy na razie głównie w reklamach, ale cierpliwości, cierpliwości...