Polska to bardzo dziwna kraj - mawiał przed laty w programie satyrycznym Zulu-gula, imigrant z bliżej nieokreślonego kraju, dziwiąc się polskiej rzeczywistości. Choć lata zapóźnienia technologicznego wychodzą nam teraz, paradoksalnie, często na zdrowie, bo od razu wdrażamy najnowsze rozwiązania, to w kwestii świadomości nowoczesnych usług i ich penetracji jesteśmy zdecydowanie dalej niż kraje Zachodu.
Dalsza część tekstu pod wideo
Polska to bardzo dziwna kraj - mawiał przed laty w programie satyrycznym Zulu-gula, imigrant z bliżej nieokreślonego kraju, dziwiąc się polskiej rzeczywistości. Choć lata zapóźnienia technologicznego wychodzą nam teraz, paradoksalnie, często na zdrowie, bo od razu wdrażamy najnowsze rozwiązania, to w kwestii świadomości nowoczesnych usług i ich penetracji jesteśmy zdecydowanie dalej niż kraje Zachodu.
Co może wydać się dziwne, polski system bankowy jest o wiele bardziej nowoczesny niż w krajach Europy Zachodniej czy USA. Dla przykładu, w Wielkiej Brytanii dopiero teraz wprowadzany jest system rozliczeniowy, który pozwala zaksięgować przelew z jednego banku do drugiego w ciągu jednego dnia roboczego. W USA przelewy są mało popularne, ciągle rządzą tam czeki. To wszystko w czasie, kiedy w Polsce, od wielu już lat, jednego dnia pojedyncza złotówka może odwiedzić nawet 2 banki.
Zupełnie inaczej wygląda kwestia penetracji usług bankowych u nas i w Europie Zachodniej. Tu mamy bardzo dużo do nadrobienia - ciągle jedna trzecia Polaków nie ma konta! Tam banki walczą o każdego klienta, próbują go wręcz osaczać i wyrywać z objęć konkurencji. Wystarczy popatrzeć na ilość aplikacji bankowych w Android Market czy AppStore i porównać, ile z nich wypuściły instytucje finansowe w Wielkiej Brytanii, a ile w Polsce. To, wydaje się, pokazuje dość dobitnie, że w Polsce na razie najważniejsze jest samo posiadanie konta (obowiązkowo bezpłatnego, z darmowymi bankomatami - inaczej ciężko jest się promować) niż wartości dodane wynikające z jego posiadania. Wydaje się, że w Polsce banki NFC w telefonach będą traktowały raczej jako ciekawostkę i wyznacznik nowoczesności niż kolejny, ważny kanał dostępu pieniędzy dla klienta, który pewnie będzie dodatkowo płatny i niespecjalnie promowany.
Moje rozmowy z wysokimi przedstawicielami globalnego Orange każą mi wątpić w to, czy są oni tego świadomi. O ile na zachodzie NFC jest "napędzane" głównie przez płatności, o tyle w Polsce, jak się wydaje, niekoniecznie tak musi być w nadchodzących latach. Problemem jest jednak to, że o ile na zachodzie udało się, dodatkowo, do testów zaprosić firmy obsługujące komunikację miejską, wypożyczające rowery czy nawet wywożące śmieci, o tyle w Polsce wyszło na razie tylko z instytucjami finansowymi. Choć technologicznie z pełnym wdrożeniem jesteśmy zdecydowanymi, europejskimi pionierami, to z partnerami chyba na samym końcu.
W Polsce płatności NFC testują trzej najwięksi operatorzy. Wszyscy przy użyciu
Samsungów Avila z chipami NFC. Szerzej pisałem o tym w felietonie pt.
Płatności mobilne - to jeszcze nie to. Jednak w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy, które upłynęły od tego czasu, ciągle nie ma w szerokich testach innych usług - tak, jak to robi Orange np. we francuskiej Nicei, gdzie całe miasto jest jednym, wielkim poligonem testowym wraz z mieszkańcami wyposażonymi w odpowiednie telefony. A "na już" u nas dałoby się wdrożyć kwestię biletów dla komunikacji miejskiej w Warszawie, Krakowie, GOP-ie, lada moment w Trójmieście… Wszystkie te miasta już mają albo wkrótce mieć będą bilety oparte o technologię
Mifare, czyli dokładnie tą, jaką da się zaimplementować w telefonach.
Na powodzenie NFC z Polsce z pewnością wpływ będą miały modele biznesowe. Dla usług bankowych i usług, z których korzysta się równie często (np. komunikacja miejska) - stała, miesięczna opłata za jeden klucz przechowywany na karcie SIM. Taka jest globalna filozofia Orange. To duży postęp w stosunku do tego, co podczas testów w Polsce
mówił Polkomtel, czyli prowizji od płatności, co z pewnością zniechęcałoby potencjalnie zainteresowane banki. Taki model biznesowy Orange przewiduje dla jednorazowych i droższych wydatków takich, jak bilety na imprezy.
Dość ciekawe i zdroworozsądkowe jest też podejście Orange, które zakłada, że koszty dla podmiotów trzecich nie będą duże, a operator będzie zarabiał głównie na większym użyciu powiązanych usług, m.in. transmisji danych.
O ile z kwestią zrozumienia rynku jest, jak się wydaje, nienajlepiej, o tyle cała reszta może dawać nadzieję na powodzenie całego przedsięwzięcia. Ważnym jest to, że nad modelem technicznym SIM-centric (czyli kluczami przechowywanymi na karcie SIM), pracują dość zgodnie wszystkie wielkie telekomy takie, jak Orange, T-Mobile, Vodafone czy Telefonica O2. To daje dużą gwarancję, że nie będzie problemów z kompatybilnością - przede wszystkim telefonów. We francuskim Orange do końca roku w ofercie znaleźć się ma 6-8 telefonów z NFC, co ma stanowić jedną trzecią całego dostępnego portfolio i połowę smartfonów.
Rozwiązanie SIM-centric ma swoje zalety nad innymi - takimi, jak np. card-centric, gdzie klucze przechowywane są na kartach pamięci. Od strony operatora - daje ono gwarancję, że będzie miał on "wpływ" na usługę, a co za tym idzie, będzie skłonny wprowadzać do swojej oferty telefony z NFC i je dotować. Od strony użytkownika - jest jeden, centralny punkt pomocy technicznej i blokowania wszystkich kart, w wypadku zgubienia bądź kradzieży telefonu, podczas jednego połączenia. Karty w portfelu wymagają jednak o wiele więcej zachodu w takim przypadku.
Podsumowując: technologia i wsparcie - bez zastrzeżeń. Wizja rynku polskiego i ilość partnerów niefinansowych - tu, moim zdaniem, jeszcze dużo jest do zrobienia, żeby uzyskać w przewidywalnym horyzoncie czasowym "masę krytyczną" użytkowników, aby ta ciekawa technologia na stałe weszła do naszego życia codziennego.
Wszystkich głosujących: 413