DAJ CYNK

Sony chce kupić Crunchyroll, czy Netflix będzie miał konkurencję?

Michał Świech

Rozrywka

Crunchyroll

Sony jest coraz bliżej kupna serwisu Crunchyroll. To bardzo ważna wiadomość nie tylko dla segmentu anime.

Dalsza część tekstu pod wideo
 

Przygniatająca większość fanów anime ogląda anime znajdując je...na własną rękę, nie oznacza to jednak, że nie ma dużych serwisów strumieniujących animację. Oczywiście coraz więcej serii można też oglądać na platformie Netflix, jednak w anime specjalizują się Funimation i Crunchyroll. To tam znajdziemy najwięcej serii. Pierwszy serwis stał się już własnością Sony. W ten sposób Japończycy zdobyli milion klientów na terenie USA korzystających z płatnej usługi. Teraz Sony chce kupić Crunchyroll od amerykańskiego operatora AT&T za 957 milionów dolarów. Z usług pomarańczowego serwisu korzysta 70 milionów osób w wersji bezpłatnej. Trzy miliony użytkowników zdecydowało się płacić. Crunchyroll dostępny jest w 70 krajach świata, w tym w Polsce. Abonament można mieć już od 30 złotych. Niestety, nie oznacza to, że anime jest tam przetłumaczone na polski. Musimy się ratować np. angielskim.

Po co jednak Sony kupuje kolejny serwis? Najpewniej czeka nas połączenie Funimation i Crunchyrolla. Należący do Sony Aniplex odpowiada za tak wielkie serie jak Demon Slayer (Kimetsu no Yaiba) czy Fate/Stay Night Unlimited Blade Works i  inne anime z uniwersum Fate (oraz gry jak np. gra Fate/Grand Order), Bleach, Gintama, Kaguya-sama: Love is War czy Puella Magi Madoka Magica. Rynek anime w zeszłym roku był warty 21 miliardów dolarów i w ciągu 5 lat urósł 1,5 raza. Ale Sony to nie tylko anime, Sony to też filmy i muzyka. Do tej pory dzieła Sony dostępne były u konkurentów, teraz Japończycy będą mieli idealne miejsce do rozkręcenia własnej platformy strumieniującej. Tym samym Sony poszedłby drogą Disneya i jego Disney+.

Zobacz: Goblin Slayer: Goblin's Crown na Crunchyroll 28 lipca
Zobacz: Jakie anime oglądać jesienią? - październik 2020

Chcesz być na bieżąco? Obserwuj nas na Google News

Źródło tekstu: nikkei asian review, wł