DAJ CYNK

Unia porządkuje ładowarki. Tylko, to kosmicznie naiwne (opinia)

Piotr Urbaniak

Sprzęt

Unia porządkuje ładowarki. Tylko, to kosmicznie naiwne (opinia)

Alternatywne porty ładowania odchodzą w niepamięć. Od 2024 roku Unia Europejska wymusza na producentach stosowanie konkretnego złącza, USB-C. Ale co to oznacza w praktyce?

Kto zabierał elektronikę w podróż na początku XXI wieku, ten się w cyrku nie śmieje. Powiedzieć, że bywało to logistycznie uciążliwe, to jakby nazwać Warszawę całkiem sporym miasteczkiem. Nieprzebrane kilometry kabli w plecaku, często uparcie na stałe przytwierdzonych do ładowarek, plątały się frywolnie, błagając o kolejną torbę. Sam woziłem z rodzicami tak z pięć sztuk.

Rodzice mieli po nokii, ale traf chciał, że z innymi złączami ładowania. Ja miałem sony ericssona z niesławnym grzebieniem. Do tego Nintendo DS, cyfrówka i oczywiście jakiś laptop i nic tylko siadać, by robić rzeźby z drutu. 

Z tej perspektywy fakt, że w trzeciej dekadzie wieku cyfryzacji ktoś w końcu poszedł po rozum do głowy i wraca z pomysłem standaryzacji złączy ładowania może tylko cieszyć. Ale czy Unia Europejska naprawdę dostarcza rozwiązanie, na które wszyscy czekamy? Cóż, skłamałbym przekonując, że w to wierzę.

USB-C to nie jest żaden standard, a tylko format wtyczki

Zacznijmy od początku. Jak zapewne wiecie, od 2024 roku w przypadku większości elektroniki użytkowej, a od 2026 roku również w laptopach, złącze USB-C staje się na terenie UE obowiązkowe. Sprzęt oferujący alternatywne porty nie zostanie dopuszczony do sprzedaży, co wynika z dyrektywy nr 2022/2038. Niby oczywiste, prawda? No właśnie niezupełnie.

USB-C to nie jest żaden standard w rozumieniu elektrycznym, a wyłącznie format wtyczki. Najklasyczniejszą ze wszystkich wtyczkę DC 5.5/2.5 też można uciąć i przylutować tam USB-C. I bynajmniej nie oznacza to, że w ten sposób uzyskamy uniwersalną ładowarkę.

Bo sam kształt wtyczki, choć niewątpliwie bardzo rzuca się w oczy, w istocie rzeczy stanowi kwestię drugorzędną. Ważniejsze jest to, aby ładowarka zapewniła odpowiedni dla danego urządzenia profil prądowy, czyli mówiąc wprost, odpowiednie napięcie i natężenie. A to już nie jest takie oczywiste.

Patrząc wyłącznie na smartfony z Androidem, można bezpiecznie przyjąć, że USB-C jako złącze jest standardem już od kilku lat. Tylko, co z tego, skoro producenci nie są w stanie dogadać się w kwestii elektrycznej. W rezultacie powstają dziesiątki wzajemnie niekompatybilnych technik szybkiego ładowania, takich jak Oppo SuperVOOC, Infinix All-Round Fast Charging, Motorola Turbo Power itd.

Czego naprawdę chce UE?

OK, ale unijni urzędnicy nie są tak lekkomyślni, by ograniczyć wymogi tylko do USB-C. W treści dyrektywy, obok medialnego złącza, pojawia się też numer konkretnego standardu Międzynarodowej Komisji Elektrotechnicznej – IEC 62680-1-2:2022. I tak, to już precyzyjne określenie tego, co chcieliby w Brukseli. 

Mianowicie chodzi o złącze USB-C zgodne dodatkowo ze standardem Power Delivery przy mocy do 100 W. Znaczy: fajnie, wszystko wiemy, można się rozejść, pora na CS-a. No nie, bo dopiero teraz zaczynają pojawiać się zasadnicze wątpliwości.

Żeby zobrazować problem, wspomniany Infinix już w kwietniu ub. roku przedstawił szybkie ładowanie przewodowe z mocą 260 W, a Oppo ogłosiło w podobnym czasie, że pracuje nad ładowaniem 300-watowym. Zresztą, taki nie najświeższy już Xiaomi 11T Pro, z 2021 roku, ma domyślnie ładowarkę 120 W. Jakby się nie silić na kurtuazję, dyrektywa UE wypada tu strasznie mizernie.

Do tego dochodzi jeszcze kwestia obsługiwanych protokołów, bo przecież USB-C to nie tylko ładowanie, ale też szeroko pojmowana transmisja danych, w tym dźwięku i obrazu. Unia o tym jakby zapomina, a paradoks jest taki, że to właśnie ten aspekt może położyć wizję interoperacyjności.

50 twarzy kabla USB-C. Zgodny nie znaczy optymalny

Kable USB-C nie są takie same i nie chodzi tu o ich przekrój czy rodzaj wykończenia. Zależnie od liczby zastosowanych żył, przewód może pełnić różne role, w skrajnych wypadkach zapewniając jedynie zasilanie. Albo mieć ograniczoną prędkość transferu do wiekowego standardu USB 2.0. 

Doskonały przykład stanowi tu iPhone 15 Pro. Telefon ma USB 3.2 Gen 2, czyli umożliwia transfery rzędu 10 Gb/s, ale kabel USB-C obecny w zestawie ogranicza przesył do 480 Mb/s (USB 2.0). Jeszcze gorzej wygląda to wobec iPada Pro, który technicznie obsługuje wyjście obrazu, DP Alt Mode, ale nie w parze z kablem zamkniętym w pudełku.

Dla formalności zarówno iPhone 15 Pro, jak i najnowszy iPad Pro są z omawianą dyrektywą UE zgodne. A że chcąc wykorzystać ich potencjał, fabryczny kabel można z marszu wywalić, to inna sprawa. I niestety to nie jest tak, że jeden jedyny Apple wyżyma klientów, bo kable USB 2.0 to też powszechny widok u innych, z Samsungiem na czele.

Rynek okablowania będzie się kręcić

W tym miejscu zasadne wydaje się pytanie, co w takim razie Bruksela osiągnęła i czy w ogóle cokolwiek? Patrząc na opinie w sieci, sceptycy najbardziej obawiają się zahamowania postępu, bo jednak PD 100 W to niejako zaciągnięty ręczny. Ja pozwolę sobie zaryzykować inne stwierdzenie: te przepisy są kosmicznie naiwne.

Harmonizacja pomoże zapobiec nieuzasadnionemu ograniczaniu prędkości ładowania przez różnych producentów i pomoże zapewnić taką samą prędkość ładowania w przypadku korzystania z dowolnej kompatybilnej ładowarki do urządzenia (...) Konsumenci będą mogli kupić nowe urządzenie elektroniczne bez nowej ładowarki. Ograniczy to liczbę ładowarek dostępnych na rynku lub pozostawionych nieużywanych. Szacuje się, że ograniczenie produkcji i utylizacji nowych ładowarek zmniejszy ilość odpadów elektronicznych o 980 ton rocznie

– czytamy w komunikacie Komisji Europejskiej.

Prawodawcy stosują właściwie tylko dwa argumenty: szybkie ładowanie w każdym wypadku i ograniczenie ilości elektrośmieci. Tylko, jak już zostało wspomniane, unijne ładowanie wcale takie szybkie nie jest, a elektrośmieci jak były, tak będą. Nawet w świetle aktualnego prawa.

Obowiązek implementacji USB-C z Power Delivery nie wyklucza się z możliwością równoczesnego zastosowania innych profili prądowych. Nie narzuca też, całe szczęście, funkcjonalności złącza i kabli. Skoro zaś europarlamentarzyści postrzegają USB-C wyłącznie w kategorii wtyczki DC, to rzecz jasna rynek okablowania dalej będzie się kręcić.

Zmiana, której ostatecznie możemy nie zauważyć

W czym regulacje mogą pomóc, to ograniczenie liczby ładowarek, ale to też trochę życzeniowe. Wymaga bowiem założenia, że konsument zawsze sięgnie po urządzenie o najwyższej dostępnej mocy, a nie najpierw weźmie jakąś 18-watówkę do słuchawek i nawigacji, by nabywając na przykład topowy tablet, szukać czegoś mocniejszego. 

Zauważmy też, większość ładowarek od lat nie ma lutowanego na stałe przewodu, a zamiast tego gniazdo USB typu A lub – ostatnio częściej – USB-C. Mając na uwadze perspektywę dobierania kabli, faktyczny wpływ nowych przepisów okazuje się znikomy. Do tego trudno wymagać od ludzi, by posiadali po jednym kablu, skoro mają po kilka urządzeń. a ładowarki wieloportowe umożliwiają ich jednoczesne ładowanie. 

Chcesz być na bieżąco? Obserwuj nas na Google News

Źródło zdjęć: Shutterstock / raphaelhuber

Źródło tekstu: własne