DAJ CYNK

Xiaomi jak Apple. Walczy z nieautoryzowanymi serwisami

Piotr Urbaniak

Sprzęt

Xiaomi walczy z nieautoryzowanymi serwisami. Subtelnie, ale jednak

Formalnie to troska o bezpieczeństwo, w praktyce – nowe ograniczenie i konieczność serwisowania urządzeń bezpośrednio u producenta. 

Xiaomi mogło dotychczas uchodzić za markę wyjątkowo dla konsumenta liberalną, ale jak widać, nic nie trwa wiecznie. Chiński producent zmienia front i daje jasno do zrozumienia, że jego telefony należy serwisować w punktach autoryzowanych. Wprawdzie póki co chodzi wyłącznie o akumulatory, ale to i tak znacząca zmiana względem dotychczasowej, bardzo otwartej polityki naprawczej.

Precyzując, w najnowszej wersji aplikacji Mi Security, oznaczonej numerkiem 5.6, zaczął pojawiać się nowy komunikat. Monit wyświetla się w wypadku wykrycia baterii spoza oficjalnego obiegu, strasząc możliwością jej spuchnięcia, przegrzania bądź wycieku. 

Zobacz: Apple ich znienawidzi. Stary iPhone przyśpieszony prostym trickiem

Nie sama notka jest jednak najbardziej dotkliwa, a jej konsekwencje. Co kluczowe, równolegle z wyświetleniem ostrzeżenia użytkownik traci funkcję szybkiego ładowania, które to zostaje ograniczone do niższych prądów. Dobra wiadomość jest tylko taka,  że w tej chwili niniejsza restrykcja dotyczy wyłącznie rynku chińskiego i modeli Mi 9, Mi 10, a także Mi 10 Pro. W innych scenariuszach nie występuje, a przynajmniej nic na ten temat nie wiadomo.

Będąc zupełnie szczerym, ciężko tę decyzję krytykować. Koniec końców akumulator istotnie jest komponentem newralgicznym, a pakowanie tanich zamienników to swoista plaga, która w dodatku później może odbić się producentowi czkawką. Bo samozapłon baterii z szemranego źródła bez wątpienia nie jest tak medialny jak nagłówki o wybuchowych xiaomi. Rzecz jasna, przy okazji cierpią też ludzie odpowiedzialni, ale ciężko tutaj o konsensus. 

Chcesz być na bieżąco? Obserwuj nas na Google News

Źródło zdjęć: Unsplash (Duć Trinh)

Źródło tekstu: Xiaomi, oprac. własne