Efekciarska kicha czy prawdziwe objawienie? Cała prawda o Nothing Headphone (1)
Nothing Headphone (1) to pierwsze słuchawki wokółuszne w historii brytyjskiej marki. Jak wypadają na tle konkurencji?

Branża audio bynajmniej nie jest dla firmy Nothing jakimś nowym, niezbadanym terytorium. Producent ma swoim portfolio sporą kolekcję słuchawek bezprzewodowych wypuszczonych zarówno pod własną marką, jak i w ramach budżetowego CMF. Do tej pory jednak Brytyjczycy nie zdecydowali się na stworzenie „dużych” słuchawek wokółusznych. Aż do teraz.
Nothing Headphone (1) to pierwszy tego typu produkt w ofercie producenta. Przygotowano go we współpracy z firmą KEF, którą powinien kojarzyć każdy, kto choćby przypadkiem otarł się o audiofilski światek. Ich cena to 1299 zł i, jak pewnie niektórzy zdążyli się już domyślić, rzucają wyzwanie liderom segmentu premium, w tym Sony WH-1000XM6 oraz Apple AirPods Max.



Wygląd i wykonanie
Po marce Nothing chyba nikt nie spodziewał się normalnie wyglądających słuchawek. No i pod tym względem wszystko się zgadza. Nothing Headphone (1) prezentują się niecodziennie za sprawą swoich kanciastych „kopułek” (choć tutaj to słowo pasuje jak pięść do nosa) z przeźroczystymi elementami ukazującymi wybrane podzespoły.
Całość kojarzy się nieco ze sprzętem retro, choć jest to skojarzenie dość umowne – raczej próba uchwycenia klimatu niż imitacja produktów z epoki. Co jest jednak dość charakterystyczne dla produktów marki, cała ta „inność” rzuca się w oczy głównie na zdjęciach. Na żywo słuchawki prezentują się dużo „normalniej”.
Wynika to po części z faktu, że poza prostokątnym nausznikami i przeźroczystym kawałkiem obudowy nie ma tu zbyt wielu ekstrawaganckich elementów. Powiem więcej: po założeniu na głowę całość prezentuje się zaskakująco dyskretnie. Wynika to pewnie stąd, że konstrukcja mocno przylega do czaszki i nie odstaje, tak jak robią to niektóre „nudniejsze” modele.
Cała konstrukcja wykonana jest z połączenia aluminium (głównie nausznikach) oraz tworzywa. Spasowanie elementów jest w zasadzie wzorowe, wszystko sprawia solidne wrażenie. Ogólnie rzecz biorąc jest tak jak powinno być w segmencie premium.
Z rzeczy, o których warto wspomnieć, to na pewno brak łamanego pałąka. Co prawda same nauszniki obracają się do płaskiej pozycji, ale całej konstrukcji nie można dodatkowo złożyć, by zajmowała mniej miejsca np. w plecaku. Co natomiast mnie cieszy, to możliwość demontażu i wymiany samych nauszników. Co prawda problemem może być znalezienie zamienników, bo producent takich nie oferuje, ale zawsze jest to krok w dobrą stronę.
Aha, jeszcze jedna rzecz – jeśli przeszkadzają Wam widoczne wszędzie odciski palców, to bez rękawiczek nie podchodź. I plastikowa, i metalowa część nauszników palcuje się jak wściekła. W przypadku aluminiowych fragmentów jest to o tyle problematyczne, że w ciągu raptem dwóch tygodni testów pojawiły się na nich delikatne odbarwienia, które nie za bardzo chcą się dać usunąć.
Wygoda i obsługa
Nothing Headphone (1) to słuchawki wokółuszne o zamkniętej konstrukcji. To oznacza, że po założeniu ich na głowę małżowina uszna powinna – w teorii – cała mieścić się wewnątrz nausznicy. No i w moim przypadku tak faktycznie jest, aczkolwiek z zastrzeżeniem, że w środku wiele miejsca nie zostaje.
Nie zmienia to natomiast faktu, że testowane słuchawki leżą na głowie bardzo komfortowo i to mimo stosunkowo dużej wagi. Bez problemu potrafię w nich siedzieć po kilka godzin przed ekranem komputera i nie odczuwam żadnego dyskomfortu. No, może jedynie ten związany z temperaturą, bo grzeją w uszy jak diabli. Taki urok zamkniętej konstrukcji.
Jedno, czego mi brakuje, to wyraźnej podziałki na pałąku. Wysoka masa nauszników sprawia, że jakiekolwiek odchylenia od optymalnej pozycji na głowie są wyraźnie odczuwalne i potrafią doskwierać, szczególnie podczas chodzenia. Konieczność rozsuwania całości „na oko” bynajmniej nie ratuje sytuacji, a jedynie zwiększa dyskomfort.
Ale szczerze? To i tak wszystko nic, bo Nothing Headphone (1) z nawiązką rekomepensują drobne ergonomiczne niedociągnięcia tym, w jaki sposób rozwiązano ich obsługę. Tutaj nie trzeba się bawić w żadne gesty dotykowe. Wszystkie funkcje obsługujemy za pomocą przycisków, łopatek i pokręteł. Działa to niezawodnie, jest bardzo komfortowe i daje fajny „analogowy” klimat. Co więcej, wszystkie elementy sterujące możemy do woli przeprogramować z poziomu aplikacji.
Jedynym minusem jest to, że sterowania słuchawkami musimy się nauczyć. Na tyle mocno odbiega ono od przyjętych w branży standardów, że nie ma mowy o jakiejś intuicji, na której moglibyśmy tutaj polegać.
Łączność i aplikacja
Nothing Headphone (1) do połączenia ze źródłem wykorzystują przede wszystkim Bluetooth 5.3 i podejrzewam, że to z tej opcji większość użytkowników będzie korzystać. Szczególnie że mamy w pełni działający multipoint, czyli opcję jednoczesnego połączenia z dwoma źródłami.
Co jednak warto zauważyć, nie jest to jedyna opcja. Oprócz tego słuchawki możemy wpiąć w komputer/smartfona za pomocą przewodu USB-C lub w pełni analogowo za pomocą jacka 3,5 mm.
Do korzystania ze słuchawek nie potrzebujemy dodatkowego oprogramowania, ale mimo wszystko warto pobrać dedykowaną aplikację Nothing X (dostępna w Sklepie Play oraz w App Store). Z jej poziomu nie tylko skonfigurujemy oprogramowanie urządzenia, ale także możemy je mocno spersonalizować.
Nic nie stoi na przeszkodzie, by przeprogramować działanie praktycznie wszystkich przycisków, zmienić skróty do trybów redukcji hałasów czy aktywować symulację dźwięku przestrzennego z lub bez śledzenia głowy. Do dyspozycji dostajemy także rozbudowany korektor.
Izolacja i ANC
Nothing Headphone (1) oferują system redukcji hałasu (ANC), ale to akurat nic niezwykłego – raczej standard w segmencie premium. Co ważne, z moich obserwacji jest on bardzo skuteczny.
Słuchawki bez problemu radziły sobie z eliminowaniem codziennych hałasów, takich jak dźwięk przejeżdżających samochodów, pracującej na klatce ekipy remontowej czy miauczenie kota siedzącego obok mnie przy biurku. Spora w tym zasługa bardzo dobrej pasywnej izolacji, która uzupełnia i miejscami mocno odciąża samo ANC. Tak czy inaczej nie spotkałem się z sytuacją, w której testowany model by całkowicie nie podołał, więc z mojej strony ocena na plus.
Także tryb przepuszczania dźwięków oceniam pozytywnie. Dźwięki otoczenia brzmiały naturalnie, włącznie z zachowaniem kierunku i odległości od źródła.
Jakość dźwięku
Czas na mięsko, czyli dwa słowa o tym, jak to gra. Nothing Headphone (1) wyposażono w przetworniki dynamiczne o średnicy 40 mm oraz oporności 16 omów. Transmisja dźwięku odbywa się z kolei z wykorzystaniem kodeków AAC, SBC oraz LDAC.
Już na wstępie warto zauważyć, że Nothing Headphone (1) grają raczej mało spektakularnie. Mam tu na myśli charakter – dojrzały, uporządkowany, pozbawiony efekciarstwa. Osoby przyzwyczajone do krzykliwych V-ek i windowania skrajów pasma mogą doznać lekkiego szoku kulturowego.
Żeby jednak była jasność, bynajmniej nie mamy tu do czynienia z graniem neutralnym. Wręcz przeciwnie. Nothing Headphone (1) serwują dźwięk ocieplony, z wyraźnym akcentem na dół pasma. Jest muzykalnie, ale przy tym ciepło i dość spokojnie.
Osobiście przypadła mi taka charakterystyka do gustu. Dobrze zgrywa się z większością utworów, choć oczywiście w muzyce typowo rozrywkowej miło byłoby usłyszeć nieco więcej życia. Teoretycznie sprawę mógłby rozwiązać korektor, ale Nothing Headphone (1) reagują na niego raczej niechętnie, a ich oryginalny charakter ciągle wychodzi na wierzch.
Od strony technicznej brzmienie jest absolutnie bez zarzutu. Skraje pasma oddane są bardzo dobrze, rozdzielczość stoi na wysokim poziomie (choć przy pierwszym odsłuchu może się wydawać inaczej, bo dźwięk serwowany jest dość „gęsto”), a scena jest całkowicie poprawna. Fakt, tak ostatnia jest dość kameralna, ale zgrywa się to z resztą charakterystyki.
Tak zbierając to w całość, w brzmieniu Nothing Headphone (1) słychać audiofilskie korzenie. Nie ma fajerwerków, ale za to jest bardzo dobry poziom jakościowy i olbrzymia przyjemność z odsłuchów.
Bateria
Jeśli chodzi o wytrzymałość akumulatora, producent obiecuje nawet 80 godzin słuchania muzyki bez ANC i 35 godzin po jego aktywacji. Z moich obserwacji wartości te są z grubsza zgodne z prawdą.
Do ładowania słuchawek wykorzystamy tradycyjny kabel USB-C.
Podsumowanie
Szczerze? Podchodząc do testów Nothing Headphone (1) spodziewałem się ekstrawaganckiej kichy, a dostałem zaskakująco dobre słuchawki bezprzewodowe. Są wystarczająco wygodne, by nosić je przez cały dzień, nie wyglądają tak strasznie jak na zdjęciach, a fizyczne elementy sterujące to czysta poezja. No i brzmienie! Bardzo rzadko produkty z tej kategorii mogę opisać jako audiofilskie, natomiast produkt Brytyjczyków całkiem skutecznie do tej kategorii aspiruje.
Oczywiście cena rzędu 1299 zł to nie jest takie byle co, żeby można było ją zignorować. Nothing Headphone (1) nie są produktem tanim i to jest fakt. No ale z drugiej strony we wstępie wymieniłem dwa inne modele słuchawek, którymi świat się zachwyca, a kosztują jeszcze więcej. I wiecie co? Jedne i drugie na tle bohatera testu wypadają blado.
-
Bardzo dobra jakość dźwięku
-
Świetna jakość wykonania
-
Bardzo dobre ANC
-
Wysoki poziom komfortu
-
Rewelacyjna obsługa za pomocą fizycznych przycisków
-
Trochę zbyt ciężkie
-
Design nie będzie pasował każdemu
-
Brak łamanego pałąka
-
Łatwo brudząca się obudowa
-
Potrafią grzać w uszy