Zdjęcia z telefonu? Na urlopie? A potem będzie płacz! Skandowali przez lata wszyscy, skandowałem i ja. Teraz sam zostawiam lustrzankę w domu.
To nie jest wpis sponsorowany, choć może trochę tak wyglądać. Zawsze pojawiają się takie zarzuty, gdy testujemy sprzęty, które... dały radę nas przekonać. Tymczasem Samsung Polska nie wymagał ode mnie żadnego tekstu na łamach Telepolis i czyta te słowa pierwszy raz już po ich publikacji.
Wszystkie zdjęcia zawarte w tekście, nie licząc jego okładki, wykonałem Galaxy S22 Ultra. Pliki nie są surowe — obrabiałem je w aplikacji Lightroom (mobilnej lub komputerowej), tak samo, jak obrabiałbym zdjęcia z lustrzanki. O jakości surowych zdjęć i innych cechach telefonu przeczytać możecie w szczegółowej recenzji Mariana Szutiaka.
Na czas wyjazdu Samsung wypożyczył mi Galaxy S22 Ultra, gdy jednak w głowie zabrzęczała mi Islandia, od razu przed oczami miałem materiały Krzysztofa Gonciarza czy Michała Sadowskiego z tej skutej lodem krainy i... szybciutko spakowałem do plecaka porządny aparat.
Przezorność okazała się zbędna — aparat wyciągnąłem tylko dwa razy. Prędzej przyda Wam się na Islandii dron niż lustrzanka. Zresztą, do podobnych wniosków doszli moi towarzysze podróży, w których rękach duży aparat widywałem niezwykle rzadko. Przeważnie albo nie było czasu na zabawy ciężkim sprzętem, albo na ciągłe przecieranie go z wody, która w mgnieniu oka pokrywała obiektywy skierowane w stronę licznych wodnych atrakcji Islandii.
Nie był to jednak pierwszy raz, gdy lustrzanka przeleżała cały wyjazd w hotelowym sejfie lub po prostu została w domu. Przez lata niedoceniany przez profesjonalistów telefon niespodziewanie stał się więcej niż wystarczający do wielu, również profesjonalnych zastosowań. O ile w fotografii produktowej nadal brakuje mi optycznej miękkości rozmycia tła (cyfrowa to nadal nie to samo), o tyle już relacje z wydarzeń z powodzeniem zrobimy smartfonem. Często nawet lepiej niż lustrzanką, a już na 100% szybciej. W końcu od zrobienia zdjęcia do pojawienia się go na stronie dzielą nas sekundy, a nie godziny. Zawsze zostaje jednak pewne "ale".
Samsung potrafi w RAW-y, ba, nawet wydał dodatkową apkę do pełnego wyciskania możliwości matrycy. Choćbyśmy jednak robili cuda, wielkie sensory w topowych flagowcach są nadal mikrymi w stosunku do ich konwencjonalnych odpowiedników. Z surowych plików nigdy nie wyciśniemy aż tak wiele, jak z dobrze zrobionych zdjęć z lustrzanki, ale... nie musimy też tego robić.
Przetwarzanie cyfrowych informacji z matrycy w telefonach realizowane jest zupełnie inaczej. Smartfon to wysoce zaawansowany komputer, z potężnym procesorem obrazu i często dodatkowym koprocesorem neuronowym (sztuczna inteligencja). W misji specjalnej, do której zaprzęgamy nasz kieszonkowy komputer, smartfon ma dostarczyć zdjęcia gotowe do publikacji z ewentualnymi delikatnymi filtrami. Jeśli zaś pracujesz na lustrzance, to co wypluwa z siebie aparat w trybie manualnym jest zwykle celowo niedoświetlone, pozbawione saturacji i cyfrowych przeostrzeń, by potem w dalszej obróbce udało się odpowiednio rozciągnąć przestrzeń tonalną i wzmocnić to, na czego uwypukleniu nam najbardziej zależy.
W skrócie, telefon nie tylko zajmuje w bagażu ułamek tego, czego potrzebuje "poważniejszy" aparat, ale też częściowo uwalnia nas od myślenia "co potem". Można skupić się na kadrze i niczym z Polaroida mieć gotowe zdjęcie. Gdzie w obecnych czasach ta gotowość to bardziej możliwość natychmiastowej publikacji w sieci niż fizyczny nośnik.
Główny aparat ma sensor 1/1.33", o rozdzielczości 108 Mpix i obiektyw o światłosile F/1.8, a ekwiwalent jego ogniskowej to szerokie 23 mm. Do tego dostajemy mój drugi ulubiony moduł — ultraszerokokątny, odpowiadający 13 mm (120 stopni), ze światłem F/2.2 i mniejszą matrycą F/2.55". Wieczorem lepiej tym ostatnim nie kręcić filmów — główny aparat robi je znacznie jaśniejsze i bardziej szczegółowe.
Oprócz tego dostajemy kolejne podejście do zoomu optycznego w telefonie. W obu przypadkach z optyczną stabilizacją obrazu. Jeden moduł oferuje 3x przybliżenie optyczne (odpowiednik 70 mm), niezłą światłosiłę F/2.4 i niestety relatywnie mały sensor 1/3.52". Drugi to peryskopowy wariat z przybliżeniem optycznym aż 10x (ekwiwalent ogniskowej 230 mm), sensorem tej samej wielkości co poprzednik i światłosiłą F/4.9. Oprócz przybliżeń 3x i 10x telefon oferuje też wartości pośrednie. O ile np. 2x jako crop z głównego sensora 108 Mpix jeszcze jest używalne, to już im mocniejsze przybliżenia, tym sensowniej jest trzymać się wartości nominalnych obiektywów (3x i 10x), podchodząc i odchodząc od obiektów.
W połączeniu z nowym chipsetem, rozwiązaniami z zakresu sztucznej inteligencji i przyjaznym oprogramowaniem, Samsung Galaxy S22 Ultra to aktualnie jeden z najpotężniejszych fotograficznie smartfonów, jakie są dostępne na rynku. Jednak szczerze? Jak dla mnie tego zoomu 10x mogłoby nie być — zdecydowaną większość zdjęć robiłem trzema pierwszymi aparatami, bo dziesiątka, szczególnie w trudniejszych warunkach oświetleniowych, dawała zdjęcia nieco sprane z kolorów i szczegółów. Być może przy bardziej tropikalnej, obfitej w światło destynacji sprawdziłaby się lepiej. Nie znaczy to jednak, że z tego modułu nie korzystałem w ogóle i zdjęcia takie jak to poniższe byłyby nieosiągalne bez tego aparatu.
Dla fotografa Islandia jest niczym pierwsza wizyta dziecka w sklepie z zabawkami. Z każdej strony atakują nas ekscytujące widoki i wystarczy tylko wyciągnąć rękę, by pstryknąć niezłe zdjęcie, a potem poprawić je kolejnym, już genialnym. Dobrze to Samsung sobie wymyślił, bo przez praktycznie cały czas towarzyszyła nam euforia i bieganie na jedną, to znów drugą stronę autokaru, by uchwycić kolejny kadr pomiędzy właściwymi atrakcjami.
W podróży zwykle korzystam z miniaturowego statywu z uchwytem na telefon oraz malutkiego przycisku spustu migawki, odczepionego od jakiegoś selfie-sticka. Z tym ostatnim mam jednak wieczny problem, bo albo mi się postanowi rozładować, a przewód microUSB nie jest pod ręką, albo przepadnie gdzieś na pół dnia w plecaku. Obie te sytuacje uprzykrzały mi życie podczas wyjazdu i z obu udało się wyjść obronną ręką, dzięki cesze szczególnej Galaxy S22 Ultra. Podobnie jak niegdyś linia Note, telefon ten ma rysik S Pen wsuwany do obudowy. To właśnie za jego pomocą postał poniższy autoportret:
I tutaj mały protip — rysik obsługuje nie tylko wyzwalacz spustu aparatu, ale i też liczne gesty powietrzne, które nie zawsze przydadzą się na dynamicznym wyjeździe w nieznane. Gesty te można wyłączyć w ustawieniach i nie martwić się, że po odejściu od telefonu nagle przełączymy aparaty czy odpalimy wideo zamiast zdjęcia. To właśnie dzięki S Penowi powstało poniższe zdjęcie, bez konieczności proszenia kogokolwiek o pomoc.
Oczywiście na wyjazdach jako telefon fotograficzny sprawdzi się nie tylko topowy smartfon Samsunga. Rok temu w podobny sposób oczarował mnie Xiaomi Mi 11 Ultra, który towarzyszył mi na prywatnej wycieczce do Grecji (wygryzając prywatnego iPhone'a 12 Pro), w 2020 roku zaś serce skradł Huawei P40 Pro+, który, choć nie umiał w Google'a, zdjęcia makro robił naprawdę niesamowite.
Na horyzoncie jest już kolejna fotograficzna misja — na tapet wjedzie tym razem OPPO Find X5 Pro 5G z aparatem ze stajni Hasselblada i procesorem obrazowania MariSilicon X. Będzie się działo i jeśli da radę, choć w połowie tak dobrze jak S22 Ultra, spodziewajcie się kolejnej fotorelacji. Tymczasem zaś, dorzucam szerszą galerię zdjęć z Galaxy S22 Ultra dla zainteresowanych:
Krąży miejska legenda, że do zdjęć to może i Samsung, ale do filmów to już tylko iPhone. I jest w tym trochę prawdy, jak i trochę nieprawdy. Boleśnie pokazał mi to wyjazd do Grecji. Po godzinie przegrzał mi się Xiaomi Mi 11 Ultra, łapię więc iPhone'a 12 Pro, który nie był na słońcu i... ten po zaledwie 5 minutach pada.
Nie wiem jak Samsung Galaxy S22 Ultra poradzi sobie w śródziemnomorskich upałach, ale na Islandii, moim skromnym zdaniem dał radę. W poniższym filmie obraz nie był poddawany żadnej obróbce, jedynie ciąłem i bawiłem się liczbą klatek na sekundę. Co ważne, nie używałem gimbala czy jakichś dodatkowych obiektywów — tyle potrafi sam telefon:
Źródło zdjęć: wł.