Gdy nikt nie chce Ci podłączyć do domu łącza światłowodowego, na ogół korzystasz z tego, co masz dostępne – przeważnie jest to sieć komórkowa. Gdy prowadzisz działalność gospodarczą, a dodatkowo studzienka ze światłowodem jakiegoś operatora znajduje się tuż koło budynku, w którym mieszkasz, rozmowa może przybrać inny obrót. Wtedy podłączenie jest możliwe, ale możesz zapomnieć o cenach, które znasz z artykułów na portalach takich, jak TELEPOLIS.PL. Tak było w moim przypadku, a krótką historię tego przypadku znajdziesz w tym felietonie, do którego przeczytania i komentowania zapraszam.
Koronawirusowa zaraza sprawiła, że praca zdalna stała się dla wielu osób codziennością. W moim przypadku taka sytuacja trwa od ponad trzech lat, czyli od kiedy zostałem członkiem redakcji TELEPOLIS.PL. Aby praca zdalna była efektywna, potrzebne jest łącze internetowe o odpowiedniej przepustowości i stabilności, najlepiej przewodowe. Na takie nie zawsze można liczyć, o czym się przekonałem przy okazji przeprowadzki do małej, przedwojennej kamienicy, położonej w zielonym zakątku, 3 km od centrum Szczecina.
Jeszcze zanim to nastąpiło w lipcu 2019 roku, zrobiłem małe badanie, kto w tej lokalizacji oferuje Internet. To, czego się dowiedziałem, nie brzmiało zbyt optymistycznie. Do budynku, w którym miałem zamieszkać, docierał miedziany kabel należący do Orange Polska, który za jego pomocą oferował zawrotną szybkość do 10 Mb/s. Osoby, które z czegoś takiego korzystają wiedzą, że w rzeczywistości jest jeszcze gorzej. Kontaktując się z pomarańczowym operatorem dowiedziałem się, że w planach jest podłączenie tej lokalizacji do światłowodu Orange do końca ubiegłego roku, jednak im bliżej było do tego terminu, tym zmniejszał się zapał operatora. Zresztą – z doświadczenia własnego i znajomych wiem, że jeśli Orange Polska obiecuje przyłączenie jakiegoś budynku do swojego światłowodu w terminie X, może to nastąpić wiele miesięcy później lub wcale.
W późniejszych miesiącach ponawiałem kontakty z Orange, jednak zostałem odsyłany z kwitkiem. A konkretnie – kazano mi wypełniać jakąś ankietę na stronie Orange i namówić do tego samego sąsiadów. A potem czekać, czekać, czekać… Zdarzyli się też inni – pewien mały operator zaproponował mi łącze radiowe, oczywiście z umową na firmę, o prędkości kilkudziesięciu Mb/s za trzycyfrową kwotę miesięczną. Trochę przeholowali…
Ostatecznie, w dniu przeprowadzki, miałem podpisaną umowę z T-Mobile i jego Internet domowy bez limitu danych, ale z limitem prędkości pobierania do 60 Mb/s. W sumie w dobrym momencie z tego skorzystałem, ponieważ niedługo później ta opcja zniknęła z oferty magentowych, zamieniona na pakiet 300 GB Internetu, co by mnie nie satysfakcjonowało – średnie miesięczne użycie danych w T-Mobile przekraczało u mnie 1 TB.
Przez kilka miesięcy działało to wszystko sprawnie. Maksymalna prędkość na poziomie 60 Mb/s szału nie robiła, ale kosztowało to 70 zł miesięcznie i było dosyć stabilna. Do czasu pojawienia się w marcu 2020 roku pierwszych przypadków koronawirusa w Polsce i późniejszych obostrzeń z tym związanych, które zmusiły sporo osób do pozostawania w domu. A gdy człowiek zostaje w domu, używa Internetu – do pracy, nauki i rozrywki. T-Mobile, podobnie jak inni operatorzy komórkowi informował, że użycie magentowej sieci wzrosło (bodajże o 25%), ale miało to nie mieć większego wpływu na jej działanie. Z mojego punktu widzenia było nieco inaczej. Były momenty, na ogół przed południem w dni robocze, że uzyskiwane maksimum po LTE T-Mobile w moim domu wynosiło poniżej 1 Mb/s, dużo poniżej. Bywały momenty, że aby pracować, musiałem podłączać komputer przez Internet udostępniony z telefonu (Orange Flex lub nju mobile), ale i tu szału nie było. I pomyśleć, że bloki dookoła mojej kamienicy mają światłowód od Orange i/lub UPC.
W międzyczasie otrzymałem również propozycję od operatora sieci Plus: radiolinia LTE 150/50 Mb/s (lub 150/150 Mb/s - nie pamiętam tego szczegółu) za 900 zł netto miesięcznie.
Aż pewnego razu odezwało się do mnie UPC. Oczywiście nie samo, ponieważ wcześniej rozesłałem w różne strony zapytanie, kto może mnie podłączyć do szybkiego Internetu za pomocą kabla. Otóż okazało się, że światłowód, do którego UPC może mnie podpiąć, przechodzi przez studzienkę telekomunikacyjną (należącą do Orange Polska), która znajduje się zaledwie 3 metry od jednej ze ścian budynku, w którym mieszkam. Postanowiłem skorzystać z tej okazji, więc już kilka dni później przyjechał przedstawiciel tego operatora, by obadać sytuację, a jeszcze trochę później otrzymałem ofertę.
Scenariusz był taki: łącze światłowodowe bezpośrednio do mojego mieszkania, które jest także miejscem wykonywania przeze mnie działalności gospodarczej. Gdyby nie moja firma, UPC by ze mną w ogóle nie rozmawiało. Nieoficjalnie dowiedziałem się, że UPC Polska w Szczecinie w ogóle nie jest zainteresowane przyłączaniem kogokolwiek nowego w już istniejących budynkach (ale bez infrastruktury UPC), skupiając wszystkie swoje moce przerobowe na nowo budowanych osiedlach.
A ile to wszystko miało kosztować? Po negocjacjach stanęło na najlepszej z mojego punktu widzenia opcji: 3000 zł netto za przyłączenie + 300 zł netto miesięcznie przez 4 lata za łącze o przepustowości 600/60 Mb/s z gwarantowaną średnią wynoszącą 70% tego i minimum na poziomie 40% maksimum. Plus kilka dodatków, takich jak 5 stałych adresów IP, gwarancja szybkiego usunięcia ewentualnej awarii itp.
Dużo? Dużo. Ale mogło być jeszcze drożej. A co w tych wszystkich opłatach się kryje? Między innymi około 4000 zł netto opłaty dla firm zewnętrznych, współpracujących z UPC, za zestawienie łącza oraz 70 zł netto miesięcznie za dzierżawę kawałka światłowodu od Orange.
Źródło zdjęć: Marian Szutiak