DAJ CYNK

Nowe PlayStation Plus w akcji. Zapłaciłem za butik, dostałem dyskont

Arkadiusz Bała (ArecaS)

Felietony


Sprawdziłem w akcji nowe PlayStation Plus. Liczyłem na więcej. Dużo więcej.

Dalsza część tekstu pod wideo
 

Starożytni Grecy wierzyli, że na początku był Chaos. Dopiero z niego powstali Bogowie i cały znany nam świat. Nie ma to rzecz jasna większego znacznia – po prostu szukam dobrego momentu, który można by uznać za początek wojny między PlayStation i Xboksem. Tak naprawdę jednak interesuje nas to, co miało miejsce nieco później. Konkretnie w 2017 roku, kiedy to Microsoft wprowadził usługę Xbox Game Pass.

Game Pass zmienił zasady gry. Od teraz gracze, którzy chcieli pograć na konsoli Microsoftu, nie musieli już kupować każdej gry osobno. Zamiast tego mogli opłacać niedrogą subskrypcję, która gwarantowała im dostęp do bogatej biblioteki tytułów dostępnych od zaraz na wyciągnięcie ręki. A co w tym czasie mieli do dyspozycji posiadacze PlayStation? Abonament PlayStation Plus z trzema darmowymi grami na miesiąc i usługę streamingu PlayStation Now. Albo – co jest bardziej prawdopodobne – tylko PlayStation Plus, bo Now przez lata dostępny był raptem na kilku rynkach i nic nie wskazywało na to, żeby miało się to kiedykolwiek zmienić.

Tak czy inaczej oferta subskrypcyjna Sony na tle rywala zaczęła się prezentować dość biednie, a gracze to dostrzegali. Na odpowiedź trzeba jednak było czekać aż pięć lat, ponieważ dopiero teraz debiutuje zupełnie nowe, przeprojektowane PlayStation Plus, które raz na zawsze pokaże Microsoftowi, gdzie jego miejs…

W tym miejscu autor tekstu nie umiał się powstrzymać i wybuchnął salwą śmiechu. Do pisania artykułu wrócił po ok. dziesięciu minutach.

Wybaczcie. Problem w tym, że jeśli nowe PlayStation Plus faktycznie jest „nowe”, to ze mnie jest anorektyk. A zdecydowanie nie jest – dowody znajdziecie na naszym kanale youtube’owym. Sony postanowiło ujednolicić nieco swoją ofertę, łącząc PlayStation Plus i PlayStation Now w jedną subskrypcję. Bo w sumie tym w praktyce jest nowe PlayStation Plus – nieco bardziej zawiłym rebrandingiem. Dla Polaków jednak jest to pewna nowość, ponieważ do tej pory do PlayStation Now i streamingu gier nie mieliśmy dostępu. Ale czy jest się z czego cieszyć?

Nowe szaty króla

I tu powoli dochodzimy do meritum. Nowe PlayStation Plus właśnie wystartowało, a ja miałem okazję sprawdzić je w akcji. Pierwsze wrażenia? „Meh.”

Ale po kolei. Przede wszystkim wybaczcie ten przydługi wstęp, jednak wydaje mi się, że szerszy kontekst jest w tym wypadku dość istotny. Sony pali się grunt pod nogami. Game Pass może nie pogrążył sprzedaży PlayStation 5, ale to mocny argument w rękach Microsoftu, na który Japończycy nie mieli dotąd odpowiedzi. Odpowiedzi, na którą liczyli sami gracze. Na pewno dało się to wyczuć, czytając sekcje komentarzy w branżowych mediach i na portalach społecznościowych. Nowe PlayStation Plus miało być właśnie taką odpowiedzią. Nawet jeśli Sony nigdy tak tego nie komunikowało (całkiem rozsądnie), to w ten sposób było, jest i będzie ono postrzegane przez użytkowników.

Ta świadomość siedziała mi gdzieś z tyłu głowy od pierwszych chwil, kiedy wczoraj, krótko po północy mój dotychczasowy abonament PlayStation Plus został przekształcony w PlayStation Plus Essential. Odbyło się to całkiem bezproblemowo i pewnie nawet bym tego faktu nie odnotował, gdybym nerwowo nie odświeżał interfejsu konsoli (nie oceniajcie – to na potrzeby artykułu 😅). Kilka kliknięć i udało mi się dokopać do menu, w którym mogłem dokonać upgrade’u do wariantu Extra lub Premium.

Oczywiście wybrałem ten ostatni – choćby po to, żeby sprawdzić wszystko, co nowe PlayStation Plus ma do zaoferowania. Jako że moja aktualna subskrypcja kończyła się 14 lipca 2022 roku, koszt migracji do wyższego poziomu wyliczono na 24,18 zł. Dla mnie układ idealny. Zapłaciłem grosze, a 22 dni to dość czasu, żeby sprawdzić, z czym to się je i podjąć decyzję, co dalej. Podejrzewam jednak, że gdyby do końca subskrypcji zostało nieco dłużej, to wcale do śmiechu by mi nie było.

Bo liczy się ilość, a nie jakość

No dobra, to co dostałem dzięki upgrade’owi? Przede wszystkim pokaźną bibliotekę gier na PlayStation 4 i 5 dostępnych od ręki dla każdego użytkownika. Jest ich sporo – sam naliczyłem niecałe 360 tytułów. Wśród takiego mrowia gier każdy powinien znaleźć coś dla siebie. Sam np. ucieszyłem się na okazję, by w końcu ograć dwie pierwsze części The Dark Pictures Anthology i Bloodstained oraz wrócić do klasycznych odsłon Final Fantasy. Podejrzewam jednak, że generalnie większą atrakcją będą tytuły pokroju remastera Demon’s Souls czy Assassin’s Creed: Valhalla, a więc stosunkowo świeże tytuły AAA.

Ale… no właśnie. „Stosunkowo” świeże. Nowości w dniu premiery tutaj nie znajdziemy, o czym Sony samo kilkukrotnie uprzedzało. Podobnie próżno szukać niezależnych hitów Internetu pokroju Unpacking, Death’s Door czy Tunic, w które jeszcze niedawno zagrywali się posiadacze Game Passa. Ogólnie rzecz biorąc cała biblioteka PlayStation Plus Extra kojarzy mi się raczej z ofertą dyskontu, gdzie opłacalność liczona jest w przeliczeniu na ilość towaru, ale niekoniecznie jakość.

Tak ogólnie to rzecz jasna nic złego. Podejrzewam, że dla niedzielnych graczy i osób zaczynających swoją przygodę z PlayStation taka oferta może się nawet wydawać atrakcyjna. Tyle tylko że dostęp do biblioteki PlayStation Plus Extra kosztuje na rok 400 zł – prawie dwa razy więcej niż podstawowy pakiet Essential. Szczerze? Nie jestem przekonany, czy warto dopłacać. Jeśli faktycznie zależy Wam na oszczędnościach, znacznie lepszym pomysłem wydaje się zainwestowanie tych 160 zł różnicy podczas wyprzedaży.

Ale załóżmy, że jesteście gotowi zapłacić za droższy pakiet. Może w takim razie lepiej będzie wybrać od razu PlayStation Plus Premium? Roczna subskrypcja kosztuje 480 zł, a więc raptem 80 zł więcej niż Extra. No i tutaj znajdziemy te bardziej intrygujące nowości: bibliotekę klasycznych gier oraz streaming. Nie ukrywam, że to właśnie na te funkcje czekałem najmocniej.

To dla kogo jest ten streaming?

W szczególności zacierałem sobie rączki na streaming. Od dawna nie mam gamingowego peceta, za to mam szybki Internet i router z Wi-Fi 6. Mam też smartfona z dokupionym do niego dedykowanym kontrolerem oraz komputer z systemem macOS. Normalnie modelowy klient rodem z artykułu promującego streaming gier. I wiecie co? I gó… ekhm, „i nic z tego”. Strumieniowanie gier w PlayStation Plus Premium dostępne jest wyłącznie na konsolach PlayStation oraz komputerach z Windowsem.

W czasach, kiedy Microsoft, Google i NVIDIA zachwalają streaming gier jako świetną alternatywę dla osób, które nie mają dedykowanego sprzętu do grania, PlayStation pozwala na strumieniowanie gier wyłącznie na urządzeniach, gdzie te gry i tak są dostępne. Geniusz. Czysty geniusz. 

Do głowy przychodzi mi tylko jedno sensowne zastosowanie dla streamingu w tej formie: potencjalna oszczędność miejsca na dysku oraz szansa na sprawdzenie gier bez konieczności ich pobierania. Ale nawet tutaj mając szybki Internet, żonglowanie zainstalowanymi tytułami wydaje się na dłuższą metę wygodniejsze. A przecież bez szybkiego Internetu do strumieniowania gier nawet nie ma co podchodzić.

Trzeba natomiast oddać, że samo strumieniowanie działa całkiem sprawnie. Jakość obrazu jest zupełnie przyzwoita, a opóźnienia w przypadku połączenia przewodowego w tandemie ze światłowodem były minimalne. Nie mówię, że nie było ich wcale. Jeśli jesteście na takie rzeczy wrażliwi, pewnie tych parę klatek poślizgu wyczujecie od razu, ale bądźmy szczerzy – nie dla takich osób przygotowano tę usługę. Nie wiem, dla kogo tak właściwie ją przygotowano, ale na pewno nie dla takich osób. 

Streaming to też jedyny sposób, by na PlayStation 4 oraz 5 pograć w klasyki z PlayStation 3. Tych w ofercie jest całkiem sporo i na papierze wydaje się to doskonałe rozwiązanie, żeby odświeżyć sobie np. pierwsze Red Dead Redemption. Tylko jest problem – gry w ramach streamingu działają na oryginalnym sprzęcie. Żadnego upscalingu, żadnych usprawnień. Zamiast tego czekają na nas długie czasy ładowania, niskie rozdzielczości i spadki framerate’u. Powrót do przeszłości pełną gębą.

Klasyka dla o(d)pornych

Zresztą temat klasycznych gier w ofercie PlayStation Plus Premium wydaje się ogólnie potraktowany po macoszemu. Tytuły z PSX działają poprawnie, ale jest ich raptem garstka. Do tego wiele z nich to wersje PAL w 50 Hz, co potrafi rodzić problemy związane z płynnością animacji i responsywnością sterowania. Gry z PS2? W abonamencie dostajemy wyłącznie kilka tytułów wydanych jeszcze w czasach PlayStation 4 w ramach inicjatywy PlayStation 2 Classics. Zresztą tutaj także nie obyło się bez wpadki z wykorzystaniem wersji PAL i związanych z tym problemów. 

O grach na PSP nawet się nie wypowiadam, bo ich nie znalazłem. To znaczy, nie w sekcji przeznaczonej dla klasycznych gier, bo kilka tytułów znalazło się w kolekcji PlayStation Plus Extra. Były to jednak remastery z czasów PlayStation 4.

W ogóle sposób, w jaki oferta klasyków została skatalogowana, woła o pomstę do nieba. Chcecie się dowiedzieć, na jaką platformę oryginalnie ukazał się dany tytuł? To macie pecha, bo jej tu nie ma – a jeśli już, to głęboko zakopana. Chcecie wyfiltrować gry z pierwszego PlayStation? Nope, nie ma takiej opcji. Interesuje Was, na jakiej podstawie część remasterów pojawiła się w katalogu PlayStation Plus Extra, a część trafiła wyłącznie do droższego Premium? Mnie też, bo nie widzę tu absolutnie żadnego klucza.

Generalnie szkoda, że temat klasycznych tytułów potraktowano w ten sposób. Jest to usługa dodatkowo płatna, zarezerwowana wyłącznie dla najwyższego progu subskrypcji. Można pomyśleć, że mamy tu do czynienia z ofertą skierowaną do pasjonatów. Dało się z tego rewelacyjne narzędzie do celebrowania historii PlayStation – dodać do każdej gry krótką notkę historyczną, stworzyć kolekcje tematyczne ukazujące rozwój kultowych serii oraz całych gatunków itd. Nie, zamiast tego dostaliśmy zbitek starych, kiepskich portów oraz remasterów tylko po to, by czymś uzasadnić wyższą cenę pakietu Premium. Wiem, że się powtarzam, ale Microsoft robi to lepiej. Ba, nawet Nintendo robi to lepiej!

No i została wisienka na torcie. Wersje próbne gier, dzięki którym możemy przez pięć godzin pograć w wybrane nowości. Niby super – nie trzeba w ciemno wydawać 300 zł na pełną wersję gry. Tylko dlaczego ta funkcja dostępna jest wyłącznie dla osób, które i tak zostawiają Sony najwięcej kasy w ramach abonamentu? Czy naprawdę to oni powinni być tutaj targetem?

Oczywiście mógłbym jeszcze dodać, że te same gry w Game Passie pewnie pojawiłyby się w dniu premiery bez żadnych ograniczeń, ale trochę to już nudne, prawda?

Dla graczy? Nie, dla udziałowców

Jak pewnie łatwo się domyślić po lekturze tych przemyśleń, jestem nowym PlayStation Plus mocno zawiedziony. To nie jest oferta przygotowana „for the players”. To oferta, która opłaca się wyłącznie Sony: wdrożona stosunkowo niskim kosztem, a gwarantująca dodatkowy zastrzyk gotówki i zainteresowanie mediów. W rocznym sprawozdaniu finansowym sukces murowany!

Ale jako gracz jestem rozczarowany. Bo wiecie, w próżni to wszystko nie wygląda źle: jest spory katalog gier dostępnych od ręki, jest streaming, są wersje próbne… czego chcieć więcej? Ano tego, żeby to wszystko było zrobione na poziomie, do którego przyzwyczaiła nas konkurencja. Jeśli za nowe PlayStation Plus mam płacić jak za Game Passa, to chcę katalog równie dobrych jakościowo tytułów. Chcę streamingu, który poziomem dotrzyma poziomu przynajmniej Stadii i będę mógł z niego skorzystać tam, gdzie normalnie nie mam do swoich gier dostępu. No i chcę katalogu klasyków, który jakością dorówna przynajmniej temu z Nintendo Switch Online – bez fajerwerków, ale za to z jakimkolwiek poszanowaniem fanów, którzy interesują się historią marki.

A co dostałem? Dowód na to, że Sony może i nadal robi dobre konsole, ale z realiami współczesnego rynku ma coraz bardziej na bakier.

Na całe szczęście mamy alterantywy. Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej na ich temat, koniecznie sprawdźcie nasze porównanie usług subskrypcji gier, które niebawem pojawi się na łamach Telepolis!

Zobacz: PlayStation 5. Przestańcie jarać się, że PC za 15k może więcej
Zobacz: PlayStation 5 ma już rok – i nadal nie warto go kupować

Chcesz być na bieżąco? Obserwuj nas na Google News

Źródło zdjęć: własne

Źródło tekstu: własne