Telefon za 6000 zł? Lepiej puknąć się w głowę
Producenci doskonale wywołują w nas chęć zakupu najnowszych cacek. Analizujemy specyfikacje i zastanawiamy się, czy nie jest warto jeszcze czegoś dorzucić. Szybko cena puchnie do 5000 czy nawet 6000 zł i jeśli się nie pukniemy na czas w głowę... będziemy żałować.

Kogo na to stać?
Średnie miesięczne wynagrodzenie w Polsce w 2025 roku wynosi trochę ponad 8,000 zł brutto, co daje nieco ponad 5,500 zł netto. Zakup telefonu za 6000 zł przekracza więc miesięczny dochód wielu osób, a dla przeciętnej czteroosobowej rodziny stanowiłby znaczną część budżetu. Wydawanie równowartości pensji lub jej większości na jedno urządzenie świadczy o nieracjonalnym gospodarowaniu finansami, zwłaszcza przy rosnącej inflacji.
Warto też pamiętać, że w razie jakbyśmy się rozmyślili, flagowe modele tracą na wartości wyjątkowo szybko. Po roku od premiery cena nowego sprzętu potrafi spaść nawet o 30–40%, a używanych znacznie więcej. Producenci regularnie wprowadzają kolejne generacje z drobnymi ulepszeniami, przez co zakup najnowszego telefonu traci jakikolwiek sens inwestycyjny.



Do tego odczuwalna przewaga technologiczna nad modelami ze średniej półki jest coraz mniejsza — większość użytkowników nie wykorzystuje zaawansowanych funkcji foto czy AI w codziennym życiu. Kreowana jest więc sztuczna potrzeba zakupowa, która potem nie ma odzwierciedlenia w faktycznym wykorzystaniu.
Mądry geek szuka zeszłorocznych flagowców
Smartfon jest dziś dla wielu osób podstawowym narzędziem pracy i komunikacji, ale czy potrzebujemy aż tylu bajerów? Za 2000–3500 zł można bez trudu kupić nowy, nieużywany model, który równie dobrze sprawdzi się jako narzędzie do pracy, rozrywki, czy fotografii. I to takie w pełni premium.
Co więcej, w tej cenie można kupić nie tylko modele z bieżącej linii, ale też urządzenia, które miały premierę rok wcześniej, wycenione znacznie korzystniej niż do tej pory. Flagowy w zeszłym roku model dziś może okazać się sprzętem o wiele bardziej przystępnym cenowo, a przy tym niepozbawionym topowego wzornictwa, materiałów i jakości.
Tym sposobem możemy kupić np. Samsung Galaxy S24 5G 8/256 GB za zaledwie 2372 zł, a konia z rzędem temu, kto wskaże istotne różnice na korzyść jego następcy Galaxy S25. Xiaomi 14T Pro 12/512 GB kosztuje natomiast 2064 zł i jest to już poprawiony wariant, bez parującego aparatu. Gratką wydaje się też Motorola RAZR 50 Ultra, już nie za blisko 6000 zł tylko za 2999 zł. Trochę słabiej wyglądają spadki cen u Apple'a, ale 2899 zł za Apple iPhone 15 to też nie takie zdzierstwo jak zaraz po premierze.
A może używany?
Osobnego wątku wymagałby zakup sprzętu na rynku wtórnym — to temat rzeka. Chociaż oferty mogą wydawać się kuszące, łatwo wpaść tutaj na oszustów czy wybrakowany sprzęt. Owszem, da się upolować urządzenia w doskonałym stanie i cenie, ale to zabawa dla ludzi z odpowiednią wiedzą i nerwami. Zupełnie zaś bez stresu i w razie potrzeby z fakturą VAT — polecam zeszłoroczne flagowce.
Zdaję sobie sprawę, że dla wielu Czytelników Telepolis nie jest to odkrywczy temat, ale nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak dużo otrzymujemy zapytań, czy wybrać telefon A, czy może B, oba za 5, 6 czy nawet 8 tys. zł. I nie pytają biznesmeni, tylko bardziej standardowo zarabiający miłośnicy technologii. Drodzy, szkoda pieniędzy!
A jeśli ktoś martwi się o megapiksele i brak jakiegoś fotograficznego mistycyzmu nowszego smartfonu, warto zapoznać się z wynikiem ślepego fotopojedynku między Galaxy S24 Ultra i Galaxy S25 Ultra. Starszy model zmiażdżył nowsze urządzenie. Nowe wrogiem dobrego? Jeszcze jak!