Nie da się ukryć, że Lumia 900 to niemal wierna kopia Lumii 800. Dostajemy jedynie większy ekran, proporcjonalnie większą baterię i HSPA+ DC (pobieranie do 42 Mb/s). Poza tym mamy praktycznie to samo, co w poprzedniku - nawet design utrzymany jest w tym samym stylu, skopiowanym do Lumii 900 prosto z Lumii 800 i Nokii N9. Choć "kserowanie" telefonów traktuję zwykle jako wadę, tym razem jestem w stanie Nokii wybaczyć. Przede wszystkim, duży ekran telefonu ekstremalnie zwiększył komfort użytkowania, a polikarbonowe wdzianko nowej Lumii jeszcze nie spowszedniało do tego stopnia, by można było określić je nudnym.
Nudny co najwyżej może być system operacyjny, który z założenia wygląda dokładnie tak samo na wszystkich telefonach z Windows Phone. Również i w tym przypadku dużo pomaga rozciągnięcie ekranu do 4,3 cala, a połączenie tak dużego wyświetlacza z technologią AMOLED dodaje Windows Phone wiele dostojności. Lumia 900 trafiła do wolnej sprzedaży w Polsce dopiero 3. lipca 2012 roku. Sugerowana cena 2250 zł sugeruje, że wyposażony w 1-rdzeniowy procesor telefon ma do zaoferowania znacznie więcej, niż tylko nieco podstarzałą już specyfikację. W recenzji postaram się odnaleźć ów magiczny czynnik i odpowiedzieć czy aby na pewno warto za niego Nokii dopłacić. Zapraszam do lektury recenzji najwygodniejszej Nokii z jaką kiedykolwiek miałem do czynienia.
Zestaw minimalny
W niewielkim, niebieskim pudełku znajdziemy oprócz telefonu kluczyk do wyjmowania szufladki karty microSIM, przewód microUSB, "grzybokształtną" ładowarkę USB i słuchawki "pchełki", przypominające te dodawane do iPhone'ów. Przy tej cenie telefonu, trudno zestaw określić bogatym, trudno jednak też jednoznacznie określić co więcej w pudełku mogłoby się znaleźć. W końcu do telefonu nie wsadzimy karty pamięci, a brak wyjścia TV "usuwa" potrzebę zakupu dodatkowego kabla.
Obudowa w masie barwiona
Telefon ma jednolitą, polikarbonową obudowę o wymiarach 127,8 x 68,5 x 11,5 mm i masie 160 gramów. Lumia 900 jest odczuwalnie grubsza i cięższa od popularnych smartfonów z ekranami o przekątnej 4,3 cala (Galaxy S II czy Motorola RAZR) czy nawet od 4,7-calowego HTC One X. Barwione w masie tworzywo ma miłą w dotyku, nie zbierającą odcisków palców fakturę i jest odporne na ścieranie czy zarysowania. Nie ma tu zewnętrznej warstwy farby, co przynajmniej w teorii powinno zapewnić długie utrzymanie walorów estetycznych urządzenia. Z tyłu obudowy mamy jednak też srebrny pasek obudowy aparatu fotograficznego 8 Mpix, który bardzo szybko zaczyna zbierać rysy. Obok aparatu znajdziemy jeszcze niewielką, podwójną diodę doświetlającą zdjęcia. Obudowa jest zaokrąglona z lewej i prawej strony, natomiast góra i dół są ścięte i pozbawione dodatkowego profilowania. Odbija się to niestety na komforcie trzymania telefonu w dłoni, w którą wbija się on niezbyt przyjemnie.
Lewa strona obudowy jest gładka, a z prawej mamy kolejno przyciski: regulacji głośności, blokady telefonu (też włącznik) i spust aparatu fotograficznego. Wszystkie są metalowe i na tyle wyprofilowane, by palce przesuwały się po nich gładko. Na górze obudowy znajdziemy złącze słuchawkowe, dodatkowy mikrofon, gniazdo microUSB i trochę moim zdaniem za dużą szufladkę karty microSIM. Ta ostatnia w testowej sztuce telefonu nie budziła zaufania - nie przylegała idealnie do bryły urządzenia i sprawiała wrażenie jakby miała odpaść. Było to mylne wrażenie, bo o samoistnym wysuwaniu się karty absolutnie nie ma mowy. Głośnik zewnętrzny i mikrofon słuchawki znalazły się na dole obudowy.