Witam. Tak sobie czytam i czytam i postanowiłem opisać trochę jak wyglądała moja praca w salonie jednego z najwiekszych dealerów pomarańczy na litere po S. Salon w jednej z najmodniejszych galerii w Wawie. W sumie pracowałem 4 miesiące na przełomie roku. Zarobki miały być (tak było mówione na rozmowie kwalifikacyjnej) średnio na poziomie 1600/1800 zł netto (wiadomo są lepsze i gorsze miesiące). Po pierwszym miesiacu było troche mniej ale ok, potem jednak gdy w grudniu (najlepszy miesiąc w tej branży) mimo wyrobionego planu (w tym sporej ilosci przedłużeń bez telefonów) razem z ponad 30 nadgodzinami wyszło pensji 1400 zeta - w tym podstawa 600 zł, troche mną rzuciło. Do tej pory nie wiem jak byly wyliczane premie i nadgodziny ponieważ stanowiło to wielką tajemnice kierownika i chyba całej firmy bo uzyskanie jakiejkolwiek informacji graniczyło z cudem. I to w sumie było najbardziej denerwujące. Jasne jest że ta praca polega na sprzedaży i w momencie kiedy się nie sprzedaje to się nie zarabia. Ale w momencie kiedy nie jesteś w stanie dowiedzieć się z czego składa sie Twoja pensja i słyszysz tylko ze "ciagle ci coś nie pasuje i że sobie zbierasz" to ręce opadają - ciekawy system motywacyjny swoją drogą

)))) Nie bedę wspominał o różnych "akcjach" względem Klientów z jakimi musiałem mieć do czynienia bo nie chce być przez nikogo posądzony o oczernianie, zniesławianie itd. Mówiąc krótko niektóre dyrektywy nie zawsze były zgodne do końca z mym sumieniem

W momecie kiedy pensja osiagneła magiczne 1300 zł (cały czas mimo wyrabianego planu) zwolniłem się w cholere i był to jeden z lepszych kroków w moim życiu

Przepraszam wszystkich jeśli kogoś zanudziłem tym przydługim postem. Pozdrawiam.
Acha no i mała konkluzja na koniec - NIGDY WIĘCEJ!!!
