Hues and Cues to niecodzienna gra imprezowa, z którą odkryjecie, że na świecie serio jest więcej niż trzy kolory.
„Dzika plaża”, „Mistrzowskie płótno”, „Serce Tybetu”, „Noc polarna”… Kto musiał kiedyś kupić farby do mieszkania, ten się na wieczorku poetyckim nie śmieje. Ale jeśli uważacie, że sami lepiej poradzilibyście sobie z wymyślaniem perfekcyjnych nazw kolorów, to mam grę w sam raz dla Was!
Hues and Cues to gra imprezowa dla maksymalnie dziesięciu graczy. Tytuł ukazał się nakładem wydawnictwa The Op Games, a jeśli chodzi o zasady, są one absurdalnie wręcz proste.
W dużym skrócie, gra polega na tym, że jeden z graczy opisuje wylosowany kolor, a reszta graczy zgaduje, co poeta miał na myśli. Jak się okazuje, ten prosty pomysł potrafi wygenerować masę zabawy.
Na początku każdej rundy jeden z graczy losuje kartę, na której przedstawione są cztery różne barwy. Spośród nich wybiera jedną i próbuje ją opisać. Celowo piszę „próbuje”, bo wbrew pozorom nie jest to takie łatwe zadanie. Pierwsza podpowiedź może zawierać tylko jeden wyraz. Nie może też zawierać nazwy określonego koloru (tj. odpadają słowa takie jak „niebieski” czy „żółty”), a jednocześnie musi być na tyle precyzyjna, by naprowadzić pozostałe osoby przy stole na jeden z 480 unikalnych odcieni.
Uzbrojeni w taki trop inni gracze typują następnie, o jaki kolor mogło chodzić, zaznaczając odpowiednie pola na planszy. Na każdym może wylądować tylko jeden znacznik, więc tylko jedna osoba ma szansę odgadnąć kolor z karty i uzyskać trzy punkty. Cała reszta może rywalizować o nagrody pocieszenia, zdobywając po jednym lub dwóch punktach – zależnie od tego, jak blisko poprawnej odpowiedzi udało im się wylądować.
Nawiasem, sama plansza to element, dzięki któremu Hues and Cues po raz pierwszy skradło moje serce. Bo umówmy się – ogólnie rzecz biorąc to nie jest gra, która zachwycałaby swoim wykonaniem. Od strony wizualnej jest ona po prostu do bólu funkcjonalna. Ale sama plansza… Powiedzmy, że wielka szachownica z blisko pół tysiąca różnych kolorów ma w sobie coś, co trudno tak po prostu zignorować. Może to po prostu moje skrzywienie po latach pracy z różnymi programami graficznymi, a może sposób, w jaki uświadamia człowiekowi, że na świecie istnieje więcej niż trzy kolory znane przez każdego faceta. Tak czy inaczej od tutejszej planszy nie umiem oderwać wzroku.
Ale czas wrócić do rozgrywki. Kiedy wszyscy udzielą już swoich odpowiedzi, gracz udzielający wskazówki może udzielić kolejnej podpowiedzi. Tym razem powinna się ona składać z dwóch wyrazów, jednak cała reszta ograniczeń nadal obowiązuje. Na podstawie tej wskazówki reszta stołu próbuje zgadywać po raz kolejny, obstawiając kolejne pola i, przy odrobinie szczęścia, zdobywając nowe punkty.
System punktacji jest całkiem sprytny. Choć wszyscy ze sobą rywalizujemy i każdy przy stole kilkukrotnie będzie miał okazję udzielać wskazówek, gra aktywnie zniechęca wyprowadzanie rywali w pole mylącymi podpowiedziami. Za każdy znacznik w pobliżu właściwego koloru także dostajemy punkty. Zamiast podkładać innym graczom świnię, bardziej opłaca się dać jedną dobrą podpowiedź. W ten sposób mamy największe szanse odskoczyć przeciwnikom na torze punktacji.
Jak widać zasady są dziecinnie proste. Hues and Cues to jedna z tych gier, które kładzie się na stole i po pięciu minutach wszyscy już doskonale wiedzą, jak grać i o co chodzi. Przystępność i prostota to zdecydowanie jej najmocniejsze atuty.
To gra, która nie stawia przed graczami absolutnie żadnych barier. Można w nią grać z dziećmi i osobami, których przygoda z planszówkami skończyła się na warcabach – dzięki temu to świetna propozycja na rodzinne wieczory przy stole. Tytuł nie oczekuje nawet od nas posiadania żadnej wcześniejszej wiedzy, a na dobrą sprawę nie musimy nawet rozmawiać w tym samym języku. Jedynym warunkiem jest to, żebyśmy potrafili jakoś zakomunikować, o jaki kolor nam chodzi. Sami przyznacie, nie jest to szczególnie wysoki próg wejścia.
Bo i jest to gra, której serce drzemie nie w złożonej mechanice i milionie strategicznych decyzji, a w spontanicznych salwach śmiechu, kiedy grupka dorosłych (albo i nie) ludzi próbuje ustalić, jaki kolor skrywa się pod hasłem „winogrona” (jednocześnie najgorsza i najlepsza podpowiedź, jaka trafiła się podczas naszych partii).
To tytuł, który prowokuje do skorzystania ze swojej wyobraźni i pokazuje, ile frajdy może z tego wynikać. Już choćby dlatego uważam, że jest świetną odtrutką dla każdego, komu doskwiera szarówka za oknem i codzienność, której jakiekolwiek kolorytu nadaje jedynie niebieski pasek w okienku Worda.
Nawiasem, „Microsoft Word” świetnie sprawdza się w Hues and Cues jako podpowiedź. Przetestowane 😉
Źródło zdjęć: własne