DAJ CYNK

Test tabletu Samsung P1000 Galaxy Tab

Lech Okoń (LuiN)

Testy sprzętu

A po co ci właściwie tablet? Od tego pytania zaczyna się niemal każda rozmowa gdy nagle ktoś spostrzeże, że dłubię w Samsungu Galaxy Tab. Moja odpowiedź jest krótka i rozbrajająco szczera - nie wiem. Bo po co tu owijać w bawełnę i czynić tablet urządzeniem, które potrafi coś nowego? Przecież używam go do tych samych czynności, w których sprawdziłby się netbook czy zaawansowany smartfon. To, co sprawia, że tablet wygrywa z innym sprzętem, to znacznie bardziej czytelny ekran niż w telefonie (z racji gabarytów i rozdzielczości) i bardzo lekka (400 gramów), zamknięta obudowa (bez wentylatorów), której próżno szukać w nawet najmniejszych netbookach.

A po co ci właściwie tablet? Od tego pytania zaczyna się niemal każda rozmowa gdy nagle ktoś spostrzeże, że dłubię w Samsungu Galaxy Tab. Moja odpowiedź jest krótka i rozbrajająco szczera - nie wiem. Bo po co tu owijać w bawełnę i czynić tablet urządzeniem, które potrafi coś nowego? Przecież używam go do tych samych czynności, w których sprawdziłby się netbook czy zaawansowany smartfon. To, co sprawia, że tablet wygrywa z innym sprzętem, to znacznie bardziej czytelny ekran niż w telefonie (z racji gabarytów i rozdzielczości) i bardzo lekka (400 gramów), zamknięta obudowa (bez wentylatorów), której próżno szukać w nawet najmniejszych netbookach.

Samsung P1000 Galaxy Tab trafił do sprzedaży jesienią 2010 roku, gdy na nowo zdefiniowanym rynkiem tabletów rządził niepodzielnie Apple iPad. Koreański gigant liczył na olbrzymi sukces sprzedażowy, ostatecznie w 2010 roku udało mu się sprzedać zaledwie 2 mln sztuk swojego tabletu. Nie jest to mało, jak na nową kategorię produktu, z drugiej jednak strony da się odczuć wyraźny niedosyt w całej tej ekspansji Samsunga. Galaxy Tab wygrywał (i dalej wygrywa) nie tyle porównywalnym jakościowo systemem czy podzespołami, ile 7-calowym ekranem, z którym produkt Apple’a nie miał szans gdy pojawiała się kwestia mobilności. Po kilku miesiącach użytkowania Taba moje wrażenia są bardzo skrajne - w zależności od potrzeb użytkownika, niektórym osobom produkt ten zdecydowanie bym polecał, innym równie zdecydowanie odradzał. Zapraszam do lektury recenzji, w której te skrajności postaram się rzeczowo opisać.



Krótka droga od telefonu do tabletu

Do wiosny 2010 roku tablet był PC-tem - ciężkim i drogim ustrojstwem, bardzo krótko pracującym na baterii, niby w pełni kompatybilnym z desktopami, ale dużo wolniejszym. Apple iPad odciął tablety od architektury PC i wylansował zupełnie odrębną grupę urządzeń, wciśniętą gdzieś pomiędzy netbooki i smartfony. Tradycjonaliści nabijali się, że iPad to tylko wyrośnięty iPod… mijały miesiące i nagle Samsung wypuścił swojego "wyrośniętego iPoda". Tym razem jednak nie z iOS, lecz z Androidem - telefonicznym Androidem 2.2 Froyo.

Wystarczy porównać specyfikację Samsunga Galaxy S i "nowego" Galaxy Tab, by jasno stwierdzić, że to właściwie ten sam sprzęt, w którym zamiast 4 cali dostajemy aż 7 i to w wyższej rozdzielczości. Platforma Hummingbird Samsunga będąca połączeniem procesora 1 GHz ARM Cortex-A8 i grafiki PowerVR SGX540 GPU to zdecydowanie za dużo jak na potrzeby telefonicznych multimediów. Wydajny układ graficzny w Galaxy S cały czas się nudzi, bo nie ma gier, które wycisnęły by z niego siódme poty. Dajmy mu więc zajęcie - ekran o rozdzielczości 1024 x 600 pikseli, który pomieści więcej widżetów interfejsu TouchWiz i sprawi… że system dostanie czkawki.

Wyrośnięty telefon, wyrośnięty iPod - no i co z tego? Grunt by oprogramowanie urządzenia potrafiło wykorzystać większą powierzchnię ekranu. Ekran o przekątnej 3,5 - 4 cali to w sam raz jak na nowoczesny, wygodny telefon. Ale w takim telefonie duża rozdzielczość pożytkowana jest właściwie tylko na to, by użytkownik nie był w stanie zobaczyć pojedynczego piksela. Wielkość przycisków interfejsu została taka jak w telefonach z ekranami QVGA/HVGA. Co z tego, że iPhone 4 ma dokładnie tyle samo pikseli na swoim 3,5-calowym ekranie (640 x 960 = 614400), co Galaxy Tab (600 x 1024 = 614400) na 7 calach, skoro w iPhone’ie trzeba czcionki i ikony powiększyć na tyle, by dało się je odczytać i w nie trafić palcem…



Chcesz być na bieżąco? Obserwuj nas na Google News