DAJ CYNK

Wszechświat milczy, a my nie wiemy czemu. Ale czy na pewno?

Damian Jaroszewski (NeR1o)

Kosmos


Czemu wszechświat milczy? Czy ludzkość jest aż tak wyjątkowa w skali całego kosmosu, że na żadnej innej planecie nie ma życia? A może obce cywilizacje istnieją, ale celowo nas ignorują? Odpowiedzi na te pytania nie są łatwe, ale warto się nad nimi zastanowić.

Ludzkość od dawna zadaje sobie pytanie – czy jesteśmy sami? Czy gdzieś, w odległym kosmosie istnieje inna cywilizacja, podobna lub całkowicie inna od naszej, z którą bylibyśmy w stanie się porozumieć? Naukowcy, pisarze, filmowcy i twórcy gier nieustannie snują różne wizje kontaktu z obcymi. Jedni widzą kosmitów jako zagrożenie, a inni dopatrują się w nich szansy dla ludzkości. Jednak wobec jednego, ale niepodważalnego faktu, wszystkie te rozważania nie mają najmniejszego sensu. Nadrzędnym problemem jest to, że wszechświat jest głuchy na nasze wołania. Milczy, a my zadajemy sobie pytanie – dlaczego?

Według niektórych teorii to nie są żadne mrugające światełka, lecz światy. Inne światy. Światy, od których oddzielają nas czas i kosmos… Głęboko wierzę, pomyślał, że możliwe będą kiedyś podróże do tych innych miejsc, do tych innych czasów i kosmosów. Tak, z pewnością będzie to kiedyś możliwe. Znajdzie się sposób. Ale wymagać to będzie całkiem nowego myślenia, nowej ożywczej idei, która rozerwie krępujący ją dziś sztywny gorset zwący się racjonalnym poznaniem.

- Andrzej Sapkowski, Pani Jeziora.

Gdzie oni są, czyli o Paradoksie Fermiego

Dlaczego w ogóle zakładamy, że gdzieś we wszechświecie istnieje życie, a nawet nie tyle życie, ile inna cywilizacja, zdolna do komunikacji, a może nawet podróży międzygwiezdnych? Ponieważ wizja tego, że w tym ogromie gwiazd i planet jesteśmy sami, wydaje się na swój sposób przerażająca. Oznaczałoby to, że wśród tryliardów planet tylko na Ziemi doszło do ogromnego zbiegu okoliczności, którego efektem jesteśmy my. Już teraz zwolennicy naukowego podejścia do powstania życia powinni myśleć, że człowiek w gruncie rzeczy jest dziełem przypadku. Natomiast wizja, że to przypadek jeden na dziesiątki tryliardów, wydaje się jeszcze bardziej dołująca.

Dlatego już w 1950 roku fizyk Enrico Fermi zadał sobie pytanie – Gdzie oni są? Jego rozważania do dzisiaj znane są jako Paradoks Fermiego. Zdobywca Nagrody Nobla doszedł do wniosku, że liczba gwiazd i planet we wszechświecie sugerują, że gdzieś poza Ziemią musi istnieć życie. Wskazują na to prosta matematyka i szacunek prawdopodobieństwa. W takim razie, dlaczego nie udało nam się z żadną skontaktować? Na tym ten paradoks polega.

Z pomocą przychodzi tutaj równanie Drake’a. Frank Drake w latach 60. XX wieku opracował równanie, za pomocą którego chciał oszacować, ile cywilizacji technologicznych (czyli zdolnych do komunikacji radiowej) znajduje się w samej tylko Drodze Mlecznej. Równanie prezentuje się następująco:

N=R∗⋅fp⋅ne⋅fl⋅fi⋅fc⋅L

Gdzie:

  • N – liczba cywilizacji pozaziemskich, z którymi ludzkość może się komunikować (cywilizacji technologicznych);
  • R* – tempo powstawania gwiazd w naszej Galaktyce;
  • fp – odsetek gwiazd, które mają układy planetarne;
  • ne – średnia liczba planet znajdujących się w strefach zamieszkiwalnych wokół gwiazd;
  • fj – odsetek planet leżących w strefie zamieszkiwalnej, na których życie faktycznie istnieje lub powstanie;
  • fi – odsetek planet zamieszkanych, na których życie wyewoluuje do formy inteligentnej;
  • fc – odsetek cywilizacji, które będą chciały komunikować się z ludzkością;
  • L – średni czas istnienia cywilizacji technicznych - średni czas, przez jaki cywilizacja będzie próbowała skontaktować się z inną.

Jaki otrzymujemy z tego wynik? To cały czas jest źródłem sporów i dyskusji wśród naukowców. Przyjęte przez Drake’a współczynniki, nawet wobec dostępnej obecnie wiedzy, są trudne do oszacowania. Dlatego też ostateczny rezultat może wahać się od 1 do nawet kilkuset milionów.

W pewnym stopniu sytuacja się stała trudniejsza do wyjaśnienia, bo tak naprawdę teraz już wiemy, że planet jest bardzo dużo. To nie jest tak, że tylko Układ Słoneczny ma planety. Długi czas było bardzo ciężko znaleźć tę planety, a dziś znamy już na pewno ponad 5000 planet. Poza tym przypuszcza się, że wokół prawie każdej gwiazdy w galaktyce średnio krąży co najmniej jedna planeta. To by oznaczało kilkaset miliardów planet w samej naszej galaktyce, a galaktyk jest przecież dużo więcej.

- mówi TELEPOLIS.PL dr Weronika Śliwa z Centrum Nauki Kopernik.

W 2018 roku naukowcy z Instytutu Przyszłości Ludzkości na Uniwersytecie Oksfordzkim opublikowali badanie z nowym modelem obliczeń. Zastosowali w nim rozkład prawdopodobieństwa, z którego wynika, że jest aż od 53 do 99,6 proc. szans, że jesteśmy jedyną zaawansowaną cywilizacją w naszej galaktyce i od 39 do 85 proc., że w całym obserwowalnym wszechświecie.

"Gdzie oni są?" - prawdopodobnie bardzo daleko, a całkiem możliwe, że poza kosmologicznym horyzontem i na zawsze nieosiągalni.

- podsumowali swoją pracę naukowcy z Oksfordu.

Jednak nawet przy bardziej pesymistycznym podejściu wydaje się, że ludzkość nie powinna być we wszechświecie samotna. Po prostu trudno w to uwierzyć. Ktoś w końcu powinien odpowiedzieć na nasze wołania. Pomimo tego faktem jest, że znamy tylko jedną cywilizację, która istnieje we wszechświecie. Mowa o nas samych.

Hipoteza Rzadkiej Ziemi

Jednym z popularniejszych rozwiązań Paradoksu Fermiego jest Hipoteza Rzadkiej Ziemi. Jej zwolennicy są zdania, że powstanie inteligentnej cywilizacji to skutek niezwykle rzadkiej kombinacji zdarzeń natury biologicznej, geologicznej i astrofizycznej. W skrócie można powiedzieć, że mieliśmy po prostu niewiarygodne szczęście i tak naprawdę szansa na powstanie życia jest nawet nie jak wygrana w Lotto, ale jak wygranie kilkudziesięciu kolejnych losowań po sobie. W skrócie – to niemal niemożliwe.

Weźmy na przykład nasze Słońce. Gdyby było większe, to emitowałoby zbyt silne promieniowanie, które mogłoby zabić wszelkie próby powstania życia. Poza tym taka gwiazda żyłaby krócej, więc automatycznie szansa na rozwój inteligentnej cywilizacji byłaby mniejsza. Z kolei mniejsze Słońce to mniej energii. W ten sposób ta żółta czy pomarańczowa plama, którą codziennie obserwujemy na naszym niebie, wydaje się idealna dla rozwoju życia. Oczywiście podobnych gwiazd we wszechświecie nie brakuje, ale z tych, które udało nam się odkryć, zaledwie 5 proc. przypomina Słońce.


Nie bez znaczenia jest też nasze miejsce w kosmosie. W centrum wszechświata znajduje się gigantyczna czarna dziura. Planety znajdujące się zbyt blisko niej narażone są na wybuchy supernowych i ogromne promieniowanie. Te, które są zbyt daleko, mają za mało pierwiastków cięższych od litu, które – według naszej wiedzy – są niezbędne do powstania życia. Zatem mieliśmy szczęście nie tylko ze Słońcem, ale też umiejscowieniem naszego układu słonecznego na mapie wszechświata. 

Do tego dochodzi też sama Ziemia, która nie tylko znajduje się w odpowiedniej odległości od Słońca, co pozwala utrzymać odpowiednie temperatury oraz wodę w stanie ciekłym, ale ma też odpowiednią masę. Większa planeta to zbyt duże przyciąganie, a mniejsza nie byłaby w stanie utrzymać atmosfery. Kolejna wygrana na kosmicznej loterii.

A to wszystko to zaledwie wierzchołek gigantycznej góry lodowej, która składa się z czynników potrzebnych do powstania życia. Lista jest długa, a każdy punkt tylko zmniejsza szansę, że gdzieś w kosmicznych czeluściach jest rozwinięta technologicznie cywilizacja.

Teoria Wielkiego Filtra

Popularna jest także Teoria Wielkiego Filtra, chociaż trzeba przyznać, że nie jest ona zbyt optymistyczna dla losów ludzkości. Zakłada ona, że we wszechświecie istniały już inteligentne formy życia jednak na którymś etapie istnienia doprowadziły do własnej zagłady, zanim zdołały skontaktować się z Ziemią.

Co mogło doprowadzić do ich upadku? Tutaj możliwości jest wiele. To na przykład wojna nuklearna, która spowodowała wymarcie całego życia. Patrząc na historię ludzkości, nie można wykluczyć, że w przyszłości też do tego doprowadzimy i tym samym podzielimy losy cywilizacji istniejących przed nami. Kto wie, może właśnie w tym momencie, miliony lat świetlnych od nas, trwa taka wojna, w końcu wiele przykładów pokazało nam, że życie dąży do oportunizmu. Jeśli jest możliwość zagarnięcia więcej zasobów dla siebie, nawet kosztem życia innych, to różnego rodzaju istoty do tego właśnie dążą. Ludzie nie są tu wyjątkiem, więc czemu mieliby nim być kosmici.

Teoria Wielkiego Filtra

Inna hipoteza zakłada całkowite wyczerpanie zasobów planety, zanim cywilizacja zdolna była do podróży kosmicznych, aby skolonizować pobliski kosmos. Uczciwie musimy spojrzeć w lustro i przyznać, że to też jest całkiem prawdopodobna wizja losów ludzkości.

Jeden z ciekawszych pomysłów zakłada też udział sztucznej inteligencji. Zwolennicy tej teorii przekonują, że każda cywilizacja w którymś momencie pracowała nad rozwojem AI. Za każdym razem doszło jednak do krytycznego momentu, w którym komputer przewyższył swoich twórców i zdecydował o ich zniszczeniu. Wizja iście filmowa, zaczerpnięta prosto z Terminatora, ale i tutaj musimy spojrzeć prawdzie w oczy. Czy już teraz ludzkość nie dyskutuje na temat potencjalnych zagrożeń związanych ze sztuczną inteligencją? Czy nie boimy się tego, jak rozwój AI przełoży się na obraz świata za 10, 20, a może 50 lat? No właśnie.

Wobec tego, zanim ruszymy w kosmos i skupimy się na poszukiwaniu życia, może powinniśmy skupić się na sobie i rozwiązać problemy, które trapią naszą planetę? Istotę Teorii Wielkiego Filtra doskonale obrazują słowa Stanisława Lema z książki „Powrót do Gwiazd”:

Bo w istocie to, co najważniejsze jest zawsze blisko nas. Póki nie uporamy się z własnym światem i własną szczególną naturą, obce światy będą nam tylko krzywym zwierciadłem odbijającym nasze osobiste problemy.

Dużo prostsze wytłumaczenie

Jednak wytłumaczenie Paradoksu Fermiego może być w gruncie rzeczy dużo prostsze. Największym problemem jest tak naprawdę wielkość wszechświata. Sama galaktyka Drogi Mlecznej ma od 100 do 180 tys. lat świetlnych (w zależności od którego końca dokonamy pomiarów). To ogromne odległości, których prawdopodobnie nigdy nie uda nam się pokonać. A przecież nasza galaktyka to zaledwie mała kropka, bo tylko w widzialnych wszechświecie liczbę galaktyk szacuje się na około 100 mld (według najnowszych badań, bo wcześniej mówiło się nawet o 2 bilionach).

Owszem, od dawna wysyłamy w kosmos fale radiowe, które mają powiedzieć obcym cywilizacjom „hej, tutaj jesteśmy”. Sami też takich sygnałów nasłuchujemy. Te poruszają się z prędkością światła i o ile nie zostaną w żaden sposób zakłócone, to będą dalej lecieć w kosmicznych przestworzach. Rzecz w tym, że do tej pory najstarsze z nich pokonały dystans zaledwie nieco ponad 100 lat świetlnych. To tak, jakby krzyknąć w Warszawie i liczyć na to, że usłyszy nas ktoś w Nowym Jorku lub nawet na Marsie. Możliwe, że w końcu ktoś te wołania usłyszy, ale może to nastąpić za kilkaset, kilka tysięcy, a nawet kilka milionów lat. Ewentualna odpowiedź, gdyby miała nastąpić również falami radiowymi, zajęłaby dokładnie tyle samo.

Jednak zdaniem dr Weroniki Śliwy z Centrum Nauki Kopernik wcale nie jest to tak dużym problemem.

Oczywiście mówi się, że prędkość przesyłania sygnałów, prędkość światła jest skończona i że ten sygnał wędrowałby, zależy skąd, ale z naszej tylko galaktyki kilkadziesiąt tysięcy lat. Z innych galaktyk byłyby to już miliony lat, ale chciałabym zauważyć, że to ciągle jeszcze są jakieś rozsądne wielkości. Przecież Ziemia istnieje już od ponad 4 miliardy lat, więc zmieściłoby się sporo korespondencji w tą i z powrotem. Nawet jeśli inne cywilizacje nie słyszą naszych sygnałów, to my moglibyśmy usłyszeć ich.

- przekonuje doktor astronomii pozagalaktycznej.

Aktualny rozwój technologiczny zwyczajnie nie pozwala nam nie tylko na znalezienie śladów obcej cywilizacji, ale też na sensowną komunikację. Można w tym miejscu pobawić się w science-fiction i zacząć snuć teorie o bardziej zaawansowanych rasach, które może nawet opanowały podróże i komunikację z prędkością większą niż prędkość światła. Może jest to możliwe. Tylko nadal niewiele to zmienia.

Kosmos nie tylko jest ogromny i szukanie siebie nawzajem jest jak szukanie igły nie w stogu siana, ale dodatkowo przez cały czas się rozszerza. A to rozszerzanie oznacza, że dystanse pomiędzy poszczególnymi gwiazdami i galaktykami cały czas powiększają się, i to z prędkością większą niż prędkość światła. Co więcej, cały czas tempo tego zjawiska przyspiesza, jak dowiedli naukowcy w 1990 roku, którzy później za swoje odkrycie zostali nagrodzeni nagrodą Nobla. Można to porównać do gumy, na której narysujemy dwie kropki. Po rozciągnięciu dystans między nimi się zwiększy, chociaż oba punkty tak naprawdę nie zmieniły swojego położenia. 

A może się nie rozumiemy?

Dr Weronika Śliwa zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt, a konkretnie na sposób komunikacji. Może być zwyczajnie tak, że z obcymi cywilizacjami się nie rozumiemy.

Inny rodzaj hipotezy jest taki, że trudno trafić na cywilizację, która miałaby podobne możliwości komunikacyjne, w tym sensie, że albo są one na etapie takim, powiedzmy małpoludów i jakiś takich prymitywnych sposobów komunikowania się, albo też w krótkim czasie przeskakują na takie sposoby komunikacji, których my jeszcze nie znamy. Być może nawet teraz cała galaktyka brzęczy od komunikacji, od sygnałów, być może nawet jakiś randkowych wymian informacji między kosmitami, których my po prostu nie dostrzegamy swoimi zmysłami i swoimi urządzeniami.

Możliwych odpowiedzi na zadane we wstępie pytane może być wiele. Wszystkie to tylko przypuszczenia, teorie i hipotezy. Jakby nie było, jednego jesteśmy pewni — wszechświat milczy, a my wciąż nie wiemy dlaczego.

Chcesz być na bieżąco? Obserwuj nas na Google News

Źródło zdjęć: Shutterstock, Envato, SETI

Źródło tekstu: oprac. własne